niedziela, 14 maja 2017

Eurowizja 2017 - kobiałkowa analiza krytyczna oraz studium upadku

Kijów, 13,05,2017, Ukraina

Ogólnie od kilku lat jestem wiernym widzem i słuchaczem konkursów Eurowizji. I nie jest dziwnym to, że najczęściej za osobistego faworyta obieram sobie jakąś kobiałkę. W 2015 kibicowałem niejakiej Maraayi ze Słowenii (14. miejsce) a w roku 2016 trzymałem kciuki za bezczelną zrzynkę z Another One Bites to Dust Queen, czyli What's a Pressure Laury Tesoro (10. miejsce). Gdzieś tam w międzyczasie liczyłem na jakiś przyzwoity wynik Polski, ale albo wysyłaliśmy rzecz ogólnie słabą (Monika Kuszyńska) albo zwyczajnie zostaliśmy zwyczajnie niedoszacowani (szukałem tu w miarę kulturalnego słowa, proszę docenić) przez tzw. "profesionalne jury" (Szpak). Dodatkowo rok w rok wychodzi, że mało kto nas w tej Europie lubi, bo nie kojarzę, żebyśmy dostali jakieś bonusowe punkty za sąsiedztwo.

W tym roku konkurs obrodził w dość znaczną ilość pań z mikrofonem. Wczoraj po przesłuchaniu wszystkich utworów oddałbym wątrobę i jedną nerkę na zwycięstwo reprezentantki Belgii - Blanche z jej kawałkiem City Lights. Naprawdę solidna kompozycja z tak jakby ambitniejszym i chwytliwym refrenem. Żadne uga-buga, ekstazy przeżywane w refrenie i światła sceniczne widoczne z ciemnej strony Księżyca. Jedyne co mi do końca nie grało to dość niewyćwiczony wokal tej młodej kobiałki. Ale jeszcze będą z niej ludzie, nie mam wątpliwości.
 




Całkiem sympatyczne w ostatecznej ocenie było też rumuńskie jodłowanie w wykonaniu połowy duetu Ilinca i Alex Florea. Racja, jest to muzyka z gatunku odrobinę zbyt rakotwórczych, ale ze wstydem przyznaję że podobało mi się. Przy czym mam mieszane uczucia co do samego jodłowania. Miałem dziwne wrażenie, że to leci z taśmy. Nie wiem czy to możliwie, ale to wszystko brzmiało za czysto. Nie wiem, może pani Florea rzeczywiście tak świetnie dawała radę, ale niesmak jakiś pozostał. Rzecz do zweryfikowania. Plus za fakt, że rumuńska kobiałka wygrała w kategorii uroku i ładności.




Kolejne wyróżnienie kieruję w ręce ciut egzotycznej z pochodzenia reprezentantce Azerbejdżanu. Kompozycja totalnie nie eurowizyjna (co jest ogólnie dużo zaletą), ale dzięki temu brzmiąca całkiem imponująco. Brak w tym może i melodii, muzyka nie zostaje w głowie, kreacja sceniczna też jakaś taka niezrozumiała (zgadzam się z Orzechem), ale zawsze jakoś tam miło się robi, jak na tej muzycznej - nie bójmy się tego słowa - paraolimpiadzie usłyszy się coś mocniejszego, poważniejszego i tak dalej.





Podsumowując tę część - pod względem kobiecych wokali ten konkurs był całkiem udany. Nie wybitny, ale wstydu nie przynoszący. Życzyłbym sobie takiego poziomu za rok.


Kasia Moś - Flashlight - studium upadku, czyli dlaczego poszło tak źle. 

Przyznam. Jak co rok trzymałem za Polskę kciuki. Zdawałem sobie sprawę ze słabości kompozycji, ale gdzieś tam w sercu liczyłem że miejsce będzie przyzwoite (ot, na przykład TOP15).
Można zwalać na nieprzychylne jury, można dopatrywać się spisków żydowsko-masońskich. Niestety, trzeba popatrzeć na to na zimno - polska propozycja była słaba - albo co najmniej bezpłciowa. Zaczynając od prawie najgorszego rymu w historii muzyki (fire-desire-higher), który już na starcie obrzydził mi Flashlight (niemniej - cały czas wierzyłem i ufałem) a który przy okazji był tak fatalnie zaśpiewany, że zęby wypadały i bolały jednocześnie. Refren był kanciasty, jakby z żelbetonowego kloca, który nie miał najmniejszych szans z innymi kompozycjami z tego roku. Sama Kasia nie potrafiła sprzedać swojego utworu. Brak charyzmy, jakiejś choreografii czy nawet spoko sukienki. Smutne to, ale już pewnie 10 sekund po jej zejściu ze sceny nikt o niej nie pamiętał. A efekt ten spotęgował tylko fakt, że jako następna zaprezentowała się całkiem wesolutka para z Białorusi.
Duża część - w tym ja - kibiców Polski zapewne liczyła, że podobnie jak rok temu wyciągną ją za uszy głosy telewidzów. Nie tym razem. Co tylko świadczy o tym, że Polonia wcale nie rządzi i dzieli na Starym Kontynencie jak to sobie niektórzy wyobrażają. Nawet te przysłowiowe cycki słabo wyszły, bo gdzie Kasi Moś do reprezentantki np. Grecji.
Przy czym oczywiście muszę wspomnieć w tym miejscu, że prawie całe jury ogólnie mocno się zbłaźniło, bo ta grupa bliżej niezidentyfikowanych ludzi nadal rozdzielała głosy albo żeby zrobić dobrze sąsiadom - albo, żeby podciąć skrzydła konkurencji. Tak się nie robi. Rozumiem częściowo takie akcje ze strony widzów, ale "żri" powinno pozostać jednak przy uczciwej ocenie walorów artystycznych.

Podsumowując - nasz tegoroczny kandydat był bardzo słaby. Jeśli za rok chcemy coś ugrać to powinniśmy zastanowić się nad kimś, kto a) wie co robi; b) umie w angielski c) będzie się umiał jakoś sprzedać.

PS: doszły do mnie słuchy, że w 2018 powinnyśmy jako dumni Polacy wysłać jakiegoś człowieka uprawiającego "disco - polo". Brzmi trochę jak bardzo smutny żart, ale jeśli rzeczywiście do tego dojdzie to stracę jakikolwiek muzyczny szacunek do tego narodu. I żadne Brodki czy Riverside'y tego nie zmienią.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz