tag:blogger.com,1999:blog-48271720818265407862024-02-06T20:19:49.869-08:00Pe(ł/w)ne Kobiałki Nie możesz znaleźć opinii na temat jakiejś mało znanej polskojęzycznemu internetowi pani śpiewającej? To ta strona jest pewnie ostatnią nadzieją dla Twojego wysublimowanego gustu. Jednym zdaniem - tutaj będą się pojawiać płyty nieznane/mało znane/niedocenione - jednak zawsze z kobiałkami na wokalu. Czasami pojawią się też nowe, jeszcze pachnące wydawnictwa. Hajs się musi zgadzać. oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.comBlogger20125tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-62116746477884571392018-11-22T04:31:00.001-08:002018-11-22T04:31:40.987-08:00Bohemian Rhapsody [Film| - najprawdopodobniej ostatnia recenzja w PolsceNa początek może wyjaśnię dlaczego ta recenzja znalazła się na tym blogu, mimo że z wiadomych względów nie powinna. Powody są dwa - po pierwsze: bo tak. Po drugie Queen = Królowa, więc nie widzę przeszkód, żeby na Kobiałkach ten materiał mógł się znaleźć.<br />
<br />
<br />
Kiedy wymyślałem sobie jak mógłbym zacząć ten wpis, absolutnie nic nie przychodziło mi do głowy. Pewnie dlatego, że dumanie nad wstępem zacząłem tak naprawdę na długo przed obejrzeniem filmu. Redagowałem w sobie głowie nieistniejący tekst o tym jak bardzo nie spodobała mi się ta produkcja, jak bardzo karykaturalnie wygląda Fred i jak często powstrzymywałem w kinie parsknięcia. Ten tekst miał być szyderczy i ogólnie dość mocno bijący w panów Briana i Rogera. Jednak kiedy rozsiadłem się w bezsprzecznie wygodnym fotelu, wziąłem w garść pierwszą - ekhm - garść popkornu i usłyszałem całkiem sympatyczną przeróbkę dżingla popełnioną przez <strike>Red Special</strike> Briana Maya przypomniałem sobie, że przecież ja uwielbiam Queen i w głębi duszy nie mógłbym się pastwić nad czymś, co tak bardzo przybliża ludziom zespół od którego wszystko się zaczęło.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://gfx.antyradio.pl/var/antyradio/storage/images/film/news/bohemian-rhapsody-pierwsze-reakcje-rami-malek-z-szansa-na-oscara-26285/1812845-1-pol-PL/Pierwsze-opinie-o-Bohemian-Rhapsody-sa-zgodne.-Rami-Malek-ma-spore-szanse-na-Oscara_article.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="534" data-original-width="800" height="213" src="https://gfx.antyradio.pl/var/antyradio/storage/images/film/news/bohemian-rhapsody-pierwsze-reakcje-rami-malek-z-szansa-na-oscara-26285/1812845-1-pol-PL/Pierwsze-opinie-o-Bohemian-Rhapsody-sa-zgodne.-Rami-Malek-ma-spore-szanse-na-Oscara_article.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Bo historia moja i Queen jest - całkiem przypadkowo - podobna do historii Freddiego Mercury'ego i Mary Austin. Ta druga była pierwszą, prawdziwą i - jak się później okazało - dożywotnią miłością Freda. Tak pozostało, mimo że frontman dość diametralnie zmienił stronę. A dla mnie zespół Rogera, Briana, Johna i Bulsary również okazał się kapelą, którą pokochałem prawie od pierwszego odsłuchu i która nadal przychodzi mi na myśl jako pierwsza, kiedy ktoś pyta o ulubioną kapelę. I tak jak Fred poszedł w latach 70. w zdecydowanie bardziej męskie objęcia niż te Mary, tak u mnie z czasem nastąpiła migracja gustu muzycznego na absolutnie inne brzmienia. A mimo to, nadal niesamowicie grzeją mnie takie rzeczy jak Rainbow, A Day at the Races czy The Miracle (to nie jest pomyłka, proszę nie regulować internetu).<br />
<br />
Jako, że film zaczął się od jednej z ostatnich scen to idąc tą formułą napiszę już w czwartym akapicie napiszę czy film mi się podobał. Podobał, ale zupełnie jak pizza z oliwkami, nie w całości i niestety muszę trochę ponarzekać i popluć. Czasami bardzo mocno - ale przecież to wszystko z miłości. <br />
<br />
Pierwszy zarzut: dlaczego do ciężkiej cholery początki Queen zostały potraktowane tak "połebkowo"? Smile rozpadło się w dwie minuty, debiut zespołu powstał w 16 sekund a pierwszy sukces zjawił się tak naprawdę nie wiadomo skąd. Miałem takie wrażenie, że pisząc scenariusz osoby odpowiedzialne miały świadomość, że przeciętnych widzów guzik obchodzi Killer Queen, Seven Seas of Rhye (oczywiście nagrywany z wokalem już na debiut lol). Plebs tak naprawdę pragnie Bohemian Rhapsody. Jasne, był to niewątpliwie kamień milowy dla Queen, ale bardzo mi się nie podobało, że film przedstawiał kapelę jako cudem utrzymaną przez geniusz Freddiego. Szkoda, że widz nie mający większego pojęcia o losach Czwórki w zasadzie nie dowie się jak to wszystko w rzeczywistości powstawało i nie polegało to głównie na sprzedaniu furgonetki Roga (na pewno Fred był gotowy na to poświęcenie lol) a później to już samo poszło.<br />
<br />
Drugi zarzut - absolutnie zaburzona chronologia. Wiem, każdy się już tego czepiał miliony razy. Wiem też, że większość widzów nawet nie zauważy faktu, że Queen wcale nie grało FBG na pierwszej trasie po Ameryce. Ani że WWRY zostało nagrane dużo przed tym, zanim Fred zapuścił wąsa. Ani nawet tego, że AOBTD nie było nagrywane na sesjach do HS. W nawiązaniu do tego ostatniego żałuję, że twórcy nie pokusili się o pokazanie jak wielkim szokiem było dla fanów nagranie płyty z 1982 roku. Scena będąca przedłużeniem wyżej wspomnianej sesji aż prosiła się o puszczenie Body Language. Nie żebym szanował ten kawałek, ale na pewno bardziej szanowałbym scenarzystów za ten bezkompromisowy zabieg. A tak wyszła bardzo rozwodniona wersja naprawdę gorącego okresu w historii zespołu.<br />
<br />
Trzeci zarzut i chyba największy - wątek z HIV. Kiedy w filmie Freddie dowiedział się, że jest chory AKURAT tuż przed Live Aid byłem naprawdę blisko głośnego parsknięcia. Ogromna szkoda, że film który do tego feralnego momentu był całkiem solidną i w miarę trzymającą się kupy produkcją, postanowił uderzyć w absolutnie najniższe ludzie uczucia. Bo jak inaczej "hollywodzko" przekonać Freda do występu na Live Aid? Jak wytłumaczyć, że zespół wahał się nad wystąpieniem, bo im się po ludzku nie chciało? Śmiechłem (w sobie) przy okazji absurdalnego spisku homoseksualistów, którego twarzą był Paul Prenter. Freddie nie wiedział o organizowanym koncercie, bo nikt mu nie powiedział? Litości. Pomijam fakt, że zespół dowiedział się o szykowanym wydarzeniu w całkowicie innych okolicznościach. Scenarzyści wywijali fikoły jak szaleni, żeby podnieść temperaturę i zwiększyć napięcie do granic możliwości - ale rzekoma choroba Freda i konflikt w zespole to było za mało. Wtem twórcy odpalili swoją wunderwaffe i postanowili wcisnąć widzom, że zespół nie grał ze sobą od lat. A przecież i bez tej trudności zagranie na Live Aid będzie szczytem heroizmu Queen. A teraz to w ogóle jest beznadziejnie: Brian zapomniał, którą ręką zazwyczaj gra, Roger zgubił swoją automatyczną perkusję, John nie może skojarzyć czy on grał na gitarze basowej czy jednak na basie z klawisza a Freddie nie dość, że jest ŚMIERTELNIE CHORY to na dodatek jego gardło jest w tak kiepskiej kondycji, że nie zaśpiewałby równo Wlazł Kotek na Płotek. Jednak mimo tych wszystkich trudności nasi ukochani muzycy stanęli na wysokości zadania i zagrali PERFEKCYJNY koncert. A w filmie pokazali to w całości (no, prawie - ale o tym ciut dalej).<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://media.glamour.com/photos/5bd7546879f9652d7e739c23/master/w_644,c_limit/DF-26946_R.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="429" data-original-width="644" height="213" src="https://media.glamour.com/photos/5bd7546879f9652d7e739c23/master/w_644,c_limit/DF-26946_R.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
A, i bym zapomniał. Przerwa w koncertowaniu wyniosła prawie dokładnie 2 miesiące. Nie lata - miesiące. Ha.<br />
<br />
<br />
Live Aid. Chyba najlepszy moment filmu. Tylko dlaczego nie pokazano go w całości? Przypomina mi to trochę wydanie koncertówki Live Magic, gdzie pocięto nawet Bohemian Rhapsody. Tutaj postanowiono poświęcić dwa numery. We Will Rock You (szkoda) oraz Crazy Little Thing Called Love (bardzo szkoda). Za bardzo nie rozumiem kto na to wpadł i czy chodziło o skrócenie filmu czy też o coś więcej (np. o to że CLTCL wcale nie wyszło tak perfekcyjnie), ale wiem że to był bardzo kiepski pomysł, bo wyrzucanie fragmentów naprawdę wybitnego występu Queen jest jak - no nie wiem - dodawanie rąk Łasiczce z Milo. No i wywalenie ze sceny pana Spike'a Endeya też było nieprzyjemnym zgrzytem. No, ale to był w końcu dzień Queen i tylko Queen, co nie?<br />
<br />
<br />
Dobra, opuśćmy może krainę Złych Rzeczy i zacznijmy w końcu od zalet filmu. A na szczęście jest ich kilka.<br />
<br />
Pierwsza to aktorstwo. Rami Malek w roli Mercury'ego wypadł bardzo dobrze. Wyglądał karykaturalnie, zwłaszcza jako młody Fred, ale jego aktorstwo na pewno się broniło. Gwilym Lee jako Brian był idealny, perfekcyjny i znakomity. John też spoko, chociaż wyraźnie było widać, że pozostali członkowie zespołu chcieli prawdziwemu Deaconowi zrobić taki ukazaniem go dobrze. Nie mam pretensji, bawiłem się przednio. Roger przedstawiony był trochę inaczej niż sam bym to widział. Lubił laseczki i samochody. Niemniej w filmie zabrano mu prawie całkowicie imprezowy charakter. Roger był grzeczny, rodzinny (!) i z poczuciem humoru. Chyba było trochę inaczej, panie Prawdziwy Rogerze Taylorze, hm?<br />
<br />
Druga sprawa to klimat. Udało się go momentami odtworzyć. Przez krótkie fragmenty można było wyczuć woń prawdziwego potwora, jakim niewątpliwie był Queen. Wyżej wspominany Live Aid również dawał radę w tej kwestii. Szkoda jednak, że zostało prawie całkowicie pominięte życie zespołu od koncertu do koncertu. W zasadzie wychodzi na to, że nic tam się ciekawego nie działo. Co jest totalnym nonsensem dla mnie, bo na pewno działo się więcej aniżeli pokazane rozterki sercowe Freda.<br />
<br />
Piosenki też były fajne, co nie jest dziwne. Trudno by było zrobić film o Queen ze słabym OSTem. Z drugiej jednak strony było prawie całkowicie bezpiecznie i przewidywalnie. Jedynym prawdziwym kąskiem było dodanie do filmu Doing All Right w wersji Smile. Fajnie, ale chciałbym więcej.<br />
<br />
<br />
Z jednej strony cieszę się że taki film powstał. Twórczość i losy członków zespołu zostały przybliżone szerokiej publiczności. Z drugie jednak denerwuje mnie to, że przedstawiono to z wieloma głupotkami, nieścisłościami i wyraźnie brakującymi elementami. Brian May na pewno jest zdania, że "Freddie would love it!". Ja jednak zaryzykuję stwierdzenie, że dla Mercury'ego taka laurka byłaby nieznośnie przesłodzona i przesadnie ugrzeczniona. Ale tak to chyba jest, gdy pieczę nad powstającym filmem ma gitarzysta noszący zbyt często różowe okulary.<br />
<br />
<br />
<div class="bottom-15">
<div class="hdr s-32 top-5">
<h1 class="inline filmTitle" itemprop="name">
Bohemian Rhapsody <span class="halfSize">(2018) </span></h1>
<table><tbody>
<tr><th>reżyseria: Bryan Singer</th></tr>
</tbody></table>
<table><tbody>
<tr><th><br /></th><td><br /></td></tr>
<tr><th>scenariusz: Anthony McCarten</th></tr>
</tbody></table>
<table><tbody>
<tr><th> </th></tr>
</tbody></table>
<table><tbody>
<tr><th>OCENA OSTATECZNA: 6.5/10 </th></tr>
</tbody></table>
<table><tbody>
<tr><th> </th></tr>
</tbody></table>
<table><tbody>
<tr><th><br /></th></tr>
</tbody></table>
<table><tbody>
<tr><th><br /></th><td><br /></td></tr>
<tr class=" " data-type="creators" id="voteForCreatorsLabel"><th><br /></th><td><br /></td></tr>
<tr><th><br /></th><td><br /></td></tr>
<tr><th><br /></th><td><br /></td></tr>
<tr><th><br /></th><td><br /></td></tr>
<tr><th><br /></th><td><br /></td></tr>
</tbody></table>
<h1 class="inline filmTitle" itemprop="name">
<span class="halfSize"> </span></h1>
</div>
</div>
<br />oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-57920233490201122912018-10-24T12:18:00.001-07:002018-10-24T12:18:09.718-07:00Recenzja: The Runaways - The Runaways<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqO8glVvSJUAbvelAF330ptfc8mufuPlUbPld7EdzRuPOZEElQBgsfM7oVef4FwVVq8ZmGzK6BJzwG1koTxf1R0bqstR3bUXHx3Ang94sdIs_XI3mboKBQX-WN990k-0rlvTID5PD8wmaZ/s1600/Therunaways.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="220" data-original-width="220" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqO8glVvSJUAbvelAF330ptfc8mufuPlUbPld7EdzRuPOZEElQBgsfM7oVef4FwVVq8ZmGzK6BJzwG1koTxf1R0bqstR3bUXHx3Ang94sdIs_XI3mboKBQX-WN990k-0rlvTID5PD8wmaZ/s1600/Therunaways.jpg" /></a></div>
<br />
Jeśli znalazłeś zdjęcie zespołu, gdzie pani wokalistka przytula się z Robertem Plantem to wiedz, że koniecznie musisz sprawdzić co do za cuda ten The Runaways. Ja jakiś czas temu sprawdziłem i bawiłem się wyśmienicie. Na tyle dobrze, że postanowiłem zerwać z linią <strike>partii</strike> tego bloga i spłodzić recenzję tego całkowicie radosnego albumu.<br />
<br />
Jako że jest ro żeński zespół rockowy to zaliczmy szybko obowiązkowy w takich okolicznościach seksizm i stwierdźmy oczywistość. Większość składu to niewątpliwie niezłe laseczki są. A przy okazji wyglądają jak kobiecy gang szkolny jak żywo wyciągnięty z amerykańskiego serialu o złych nastolatkach. A już w ogóle wyglądają na osoby, które są w stanie przepić i przećpać niejednego twardego osobnika płci męskiej. Mniam.<br />
<br />
Dźwiękowo słuchać wiele zapożyczeń z klasycznych rockowych kapel. Trochę przypominają mi Judas Priest, Aerosmith, może trochę Led Zeppelin. Wydawało mi się, że The Runaways będą miały bardzo dużo wspólnego z założonym w podobnym okresie zespołem Heart. Paradoksalnie jednak ciężko znaleźć punkty wspólne oprócz oczywistego. Jednak The Runaways grały tutaj zdecydowanie bardziej agresywnie, ale mniej umiejętnie a raczej emocjonalnie.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/4H1IrW7M9QY/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/4H1IrW7M9QY?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
Mimo, że większość płyty to wyśmienita zabawa to ja osobiście bawię się najlepiej na najdłuższym i zdecydowanie najbardziej ambitnym utworze zamykającym album, czyli świetnym Dead End Justice. Na rozciągniętym do satysfakcjonujących 7 minut dzieje się bardzo wiele. Zaczyna się typowym ostrym rockiem, przechodząc w quasi musicalowo-rockową formę, gdzie panie wokalistki popychają uroczo kiczowate teksty o zamknięciu w więzieniu. A dodając do tego tandetne rymy w stylu "fight-night", "fence-defence" czy absolutnie wybitne "sorrow-tomorrow". A fragment o planowaniu ucieczki i sama ucieczka to jest czyste złoto. To trzeba samemu usłyszeć. Naprawdę, zabawa osiąga tutaj szczyty. No i jeszcze to od czapy pianino w outro <3<br />
<br />
Jest tu też chwytliwy i zasłużenie najbardziej znany "Cherry Bomb". Gitary agresywne, wokal jeszcze bardziej agresywny i przyjemnie jadowity. Jeden z tych utworów, który nie mógłby być nagrany na serio przez męską kapelę. Tutaj niby ociera się o kicz, ale brzmi zdecydowanie uroczo. Mimo, że trochę strasznie.<br />
<br />
Reszta muzyki nie odbiega jakoś poziomem od całości. Ma bawić i podnosić ciśnienie. I robi to świetnie. Od jakiegoś czasu regularnie puszczam sobie w samochodzie i jeszcze nie widać zwiastunów znudzenia się. <br />
<br />
Ta płyta to taki trochę paradoks. Bo ani wokale nie są jakieś wybitne (chociaż bardzo charakterystyczne, fakt), ani gitara nie porywa, podobnie perkusja. Jednak żarliwość i energia obecna na debiucie zdecydowanie przyciąga do siebie. Panie nagrywając album z pewnością bawiły się świetnie, ku rozpaczy swoich rodziców oczywiście. Pełno tu młodzieńczej agresji, ale też jakiegoś takiego niepokojącego klimatu, kilku niezłych riffów (ten z American Nights brzmi jak coś, co za kilka lat nagra Judas Priest i nazwie go Living After Midnight) i ogólnej radości ze słuchania. Prosta to muzyka jest, ale serio - kogo to do diabła obchodzi? oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-30214332854580753332018-10-10T15:29:00.000-07:002018-10-10T15:34:54.144-07:00Recenzja: Infections Of A Different Kind (Step 1) [EP]<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/51tpO8-reaL._SS500.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/51tpO8-reaL._SS500.jpg" width="320" /></a></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
No i
bęc – Aurora (czy też AURORA lol) wróciła z nowym materiałem.
Przy czym nie jest to pełnokrwisty album, ale trwająca ledwo ponad
pół godziny EPka. Czy udało się utrzymać bardzo przyjemny,
klimatyczny i przebojowy poziom z debiutu o nieznośnie długiej
nazwie?
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Utwór,
który kilka miesięcy zapowiadał Infections Of A Different Kind -
Step 1 prawie w ogóle mi nie potrzedł. Dość banalny,
przewidywalny i z refrenem totalnie z zada Queendom. No i ten
subtelny jak Rewolucja Październikowa tekst o tym, że miłość,
braterstwo i miejsce dla każdego. Wtedy też autentycznie zacząłem
się martwić, że drugi krok Aurory w przemysł muzyczny może
absolutnie nie spełnić pokładanych przeze mnie nadziei. Dopiero
późniejsze fragmenty innych utworów z albumu pozwalały wierzyć,
że jednak nie musi być tak średnio/słabo jak się obawiam. Drugim
numerem, który ujżał światło dnia był uczciwy pop z intensywnym
refrenem, czyli Forgotten Love. Rzecz wchodzi do głowy, na pewno
oferuje znacznie więczej niż otwieracz. Później też jest całkiem
nieźle. Gentle Earthquakes to zyskująca z każdym kolejnym
odsłuchem ulepszona wersja poprzedniej kompozycji. Dużo się
dzieje, backing-vocale brzmią soczyście i całkiem świeżo (nie
kojarzę, żeby na pierwszej płycie Aurory było coś podobnego) i
na tę chwilę jest to mój ścisły top płyty. Pierwszą połowę
krążka (a właściwie "krążka", bo materiał jak na
razie nie doczekał się wydania na fizycznym nośniku) zamyka prawie
najdłuższy utwór tutaj, czyli All is Soft Inside. Jednocześnie
jest to ostatnia intensywniejsza rzecz, którą można znaleźć na
Infections Of A Different Kind. Nieźle, ale nie czyni to całości
szlachetniejszym. <br />
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/TPUFd7cv9q8/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/TPUFd7cv9q8?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Druga połówka zaczyna się dużo spokojniej.
It Happened Quiet chyba najmocniej w całego zaprezentowanego
materiału przypomina mi wcześniejsze wynurzenia tej wokalistki. Coś
między Home a Winter Bird. Przyznaje, że klimatycznie bardzo mi to
odpowiada. Chociaż ten akurat utwór mimo swoich niewątpliwych
zalet obnaża dość ograniczony wokal Aurory. Albo też jakiegoś
takiego ubytku agresywności. Na moje ucho zabrakło tu pazura i
gniewu w refrenie, który – gdy sobie nucę tę melodię – brzmi
dużo bardziej intensywnie i z ciarami. Szkoda, że się w
rzeczywistości nie udało.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
O, za
to Churchyard brzmi w sam raz. A przy okazji na chwilę obecną jest
to mój ulubiony numer z płyty. Dobry klimat, godne tempo, ślicznie
brzmiący wokal. Uderzył mnie od razu, jak – na ten przykład –
Murder Song z All My Demons... itd. Mniej więcej na taką Aurorę
czekałem, dobra robota.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Potem
jest jeszcze Soft Universe, który kilka miesięcy temu w pierwszych
wersjach live nie brzmiał nawet w połowie tak dobrze jak w wersji
studyjnej. Widać, że między pierwszymi prezentacjami a ostateczną
wersją doszło do wielu dobrych zmian i wcielono w życie kilka
niezłuch pomysłów. Nieźle.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/Z7shb-2SxXM/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/Z7shb-2SxXM?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Piosence,
która dała tytuł całej epce przypadła rola zamykacza.
Spokojnego, łagodnie zaśpiewanego i pozostawiającego słuchacza w
subtelnym zawieszeniu. Coś jak Black Water Liliesz debiutu. A
ostatnie dwie minuty ślicznie narastają i według mnie stanowią
dwie prawie najlepsze minuty z całego albumu.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Kończąc,
muszę wyrazić szczerą radość, że mimo nieutrzymania bardzo
wysokiego poziomu poprzedniej płyty Infections Of A Different Kind
- Step 1 jest spójnym, dającym wiele radości albumem do którego
zdecydowanie często będę wracał, starając się odkryć coraz do
nowe momenty. Całkiem dojrzała płyta tej nieletniej (ile ona ma
już lat? 13?) Aurorze wyszła. Czekam na Step 2.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Klasyfikacja
kawałeczków:</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<ol>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/81cf28ff-ffa1-4def-919d-568852e141ed">Gentle
Earthquakes</a></div>
</li>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/9f9d5269-c09c-48d0-a9de-9dd8853f09d8">Churchyard</a>
</div>
</li>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/b59af8fd-ad1a-41e0-a600-5b6b7a0975ba">Forgotten
Love</a>
</div>
</li>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/a58f0f7b-d9fc-4df2-8cd1-f0c0e5bf9512">It
Happened Quiet</a>
</div>
</li>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/0153c32e-51f1-45f2-a608-752ee0712d74">All
Is Soft Inside</a>
</div>
</li>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/ce189498-8718-4b9a-885d-a83a772d9ef9">Infections
Of A Different Kind</a>
</div>
</li>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/e8c90ffa-82f8-4ab4-ac81-6530e172030b">Soft
Universe</a>
</div>
</li>
<li><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.discogs.com/track/9d61167d-bee7-449d-aac0-0d32bd5b6edb">Queendom</a>
</div>
</li>
</ol>
<table border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 151px;">
<colgroup><col width="5"></col>
<col width="147"></col>
</colgroup><tbody>
<tr>
<td width="5"><br /></td>
<td width="147"><br />
<br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-89179043981898252662017-08-23T02:06:00.003-07:002017-08-23T02:15:47.453-07:00Recenzja: Lorde - Melodrama<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/thumb/3/3b/Green_Light_(Official_Single_Cover)_by_Lorde.png/220px-Green_Light_(Official_Single_Cover)_by_Lorde.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="220" data-original-width="220" src="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/thumb/3/3b/Green_Light_(Official_Single_Cover)_by_Lorde.png/220px-Green_Light_(Official_Single_Cover)_by_Lorde.png" /></a></div>
<br />
Właściwie nic nie wskazywało, że mogę zainteresować się tą płytą. Wydawało mi się, że to taki pop typowy do radia, z kawałkami które w pewnym momencie zaczynają irytować jak gwóźdź w nerce. Niemniej jakimś cudem zrobiłem mały resercz. I okazało się, że płyta ta ma bardzo przyjemne oceny na RYMie. Wtedy zdobyła moja uwagę. Potem odkryłem, że mimo dość wysokiego potencjału hitowego w rozgłośniach ta pani praktycznie nie zaistniała. Wtedy właśnie zadecydowałem że to może być coś dla mnie. A o dziwnej absencji w komercyjnych stacjach będzie jeszcze później.<br />
<br />
Lorde była mi znana ogólnie. Z tym, że praktycznie tylko z nazwy. Wiedziałem że gdzieś tam zaistniała, ale bez żadnych szczegółów w zasadzie. W związku z tym byłem całkiem zaskoczony jej wokalem. Jest bardzo charakterystyczny jak się okazało. Szorstki, momentami wręcz chropowaty i całkiem niski. Niemniej dość naturalny i po chwilowym przyzwyczajeniu - przyjemny dla ucha. Przy czym oglądając jej występy na żywo może na się utwierdzić w dwóch rzeczach. Po pierwsze - jej skala jest bardzo mała i innych rejestrach pewnie by sobie rady nie dała. Po drugie - prawie na pewno nie używa autotune'a.Jej głos może i nie dla każdego jest odpowiedni, ale zapamiętywalny. A to chyba najważniejsze.<br />
<br />
Słuchając kolejnych utworów z płyty <i>Melodrama</i> nieustannie wracała do mnie myśl, że tak mniej więcej powinna brzmieć najnowsza płyta Lany del Rey. Może nie jeden do jednego, ale wcale bym się nie obraził jakby znalazło się u niej kilka motywów z tej płyty. A szkoda że tak nie jest, bo recenzowana płyta nie dość że ma momentami naprawdę fajny klimat to przy tym jest przebojowa i w bardzo przyzwoity sposób skomponowana.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/KHB_ZpbTi30/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/KHB_ZpbTi30?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Bardzo zdziwił mnie fakt, że utwór otwierający, czyli <i>Green Light</i> nie stał się małym wakacyjnym przebojem. No bo c'mon - jest chwytliwy refren, chórki też przyzwoite. Znaczy wydaje mi się, że gdzieś na pewno wcześniej słyszałem ten utwór, ale jak pokazują zajmujące się zbieraniem radiowych playlist portale, kawałek leciał głównie w dość niszowych rozgłośniach. Podobnie <i>Perfect Places</i>, który został chyba nagrany z myślą, że wyląduje na singlu promującym. Niestety, komercyjne stacje wzięły to sobie za nic. Widocznie mają tam lepsze rzeczy do grania hehe. Jedynie bardziej spokojniejszy utwór z płyty miał swoje pięć minut w Trójce.<i> Liability</i> - bo o nim tu mowa - bym dość często grany. No i fajnie, bo to dobra rzecz jest.<br />
<br />
A jak już jesteśmy w temacie utworów to szczególną uwagę zwróciłbym na trzy rzeczy z płyty. Po pierwsze wspomniany już obszerniej <i>Green Light</i>, który jest diablo przebojowy. Po drugie też wspomniany <i>Laibility</i>, który jest wyśmienitą balladą. Króciutka rzecz, ale dzięki dźwiękom klawiszy, które wprowadzają kojący klimat, uznają osobiście ten kawałek cichym bohaterem<i> Melodramy</i>. O taki pop walczyłem. Trzecia rzecz o której teraz wspomnę będzie podobna do w/w utworu kompozycja pt. <i>Writer in the Dark</i>. Rzecz która wygrywa to smaczny refren. Wychodzący totalnie od czapy, zaśpiewany w lekko "wstawionym" stylu przez wokalistkę sprawia, że mam ochotę słuchać go na okrągło. Taki się robi świeże popy, szanuję i rekomenduję.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/4FFB4AEDhrA/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/4FFB4AEDhrA?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Pozostałe utwory - prawie bez wyjątku - dobrze bawią. <i>Homemade Dynamite</i> jest uzależniającym kawałkiem, który zapewne świetnie poradziłby sobie na imprezach. <i>Supercut</i> powinna kiedyś nagrać Lana del Rey, bo klimatami całkiem do niej pasuje. No i refren też bardzo na tupanie nóżką. A <i>Perfect Places</i> jest stworzony na wszelkie składanki muzyki na dobry humor czy coś w tym stylu. Jest tu też trochę rzeczy eksperymentalnych (w sensie jak na pop, nie spodziewajcie się na <i>Melodramie</i> ambientów czy acid-jazzów). Przykład? No na przykład <i>Loveless</i>. Repryza <i>Liablity</i> też może za taką uchodzić. Przynajmniej częściowo.<br />
<br />
Chyba znowu polecę płytę, którą tu recenzuję. Może nie upodobałem jej sobie jak płyty<a href="http://pewnekobialki.blogspot.com/2017/08/recenzja-aurora-all-my-demons-greeting.html" target="_blank"> Aurory</a> (nadal kocham), ale przystępność najnowszej płyty Lorde sprawia, że ma ona szansę trafić do całkiem dużej grupy ludzi z dużą rozpiętością gustów. Warto jej dać szansę. Słońce świeci, więc takie rzeczy sprawdzają się idealnie. A jak zacznie padać deszcz to zawsze jest <i>Liability</i> albo <i>Writer in the Dark</i>. <br />
<br />
<br />oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-62806901941659095642017-08-17T11:30:00.001-07:002017-08-17T11:30:37.228-07:00Recenzja: Aurora - All My Demons Greeting Me as a Friend<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgd4HbAUoRneCJYJY_5b9PvH82IyNieo0v9cHhTms9O-KO1s8fK8WRYx4H1GjLFMHcJ8ePF2q_LIwCkHt5WsZ7EKmtkNJ5QeztusL2SOmtSs1gF_67GA7MB9HMRJ_f8lTqstI9XXCk0sV3l/s1600/81dSpUjPmeL._SY355_.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="355" data-original-width="355" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgd4HbAUoRneCJYJY_5b9PvH82IyNieo0v9cHhTms9O-KO1s8fK8WRYx4H1GjLFMHcJ8ePF2q_LIwCkHt5WsZ7EKmtkNJ5QeztusL2SOmtSs1gF_67GA7MB9HMRJ_f8lTqstI9XXCk0sV3l/s320/81dSpUjPmeL._SY355_.jpg" width="320" /></a></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<i>I fall asleep in my own tears<br />I
cry for the world, for everyone(*)</i>
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
W
odkrywaniu nowej muzyki często jest dużo przypadku. Amatorzy biorą
ją z poleceń znajomych. Średnio – zaawansowani usłyszą w
jakimś radiu, sprawdzą playlisty – i bum – mają nowego
ulubionego artystę. Nowocześni użyją Sezama czy jak to tam szło. Jednak dla mnie najlepsze jest odkrywanie muzyki
z filmów, seriali bądź nawet gier. Wynika to chyba z tego, że
obok bodźców słuchowych dochodzą jeszcze bodźce wizualne. Wtedy
nawet jeśli utwór byłby o pupie Maryny to głębiej wbije się w
mózg wracając raz za razem w różnych okolicznościach. Poza tym –
niech pierwszy rzuci kamieniem ten, u którego tani chwyt serialowy
muzyka + obraz nie wywołał łez albo chociaż ciar. Sam osobiście
darzę niezwykłym uczuciem te kilka kawałków, które były „w
tym filmie”, „w tym serialu” czy nawet „w tej grze”. Był
Armageddon z B. Willisem (każdy płakał przy Aerosmith, nie możliwe
że są aż tacy twardzi ludzie), była cudowna scena z „I Will
Follow You Into the Dark” w Scrubsach a jedna z gier nadal siedzi
mi w pamięci ze względu na „La vie en rose” Edith Piaf. Dzięki temu, nawet jeśli dostrzegamy wady kompozycji to jesteśmy w stanie je zaakceptować - cytując klasyka polskiej szkoły reklamy. Damn, zdarza mi się polubić jakieś słabiutkie rzeczy, bo w jakiś sposób zaczęły mi się miło kojarzyć. </div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<i>Under stars<br />We
are alone </i>
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: right;">
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Dobra,
ale o co w ogóle chodzi w tym przydługim i odrobinę zbyt ambitnym
tekście? Ano, bo tak się fortunnie złożyło, że artystka o
której za chwilę, za moment tu będzie całkiem niespodziewanie
zaatakowała mnie w napisach końcowych ostatniego Mass Effecta (gra
taka, kumaci wiedzą o co chodzi – btw, internety kłamią,
Andromeda spoczko produkt – takie 8/10). I wprawdzie owego utworu
na płycie „All My Demons Greetings Me as a Friend” próżno
szukać – a szkoda, bo „Under Stars” jest przepiękne –
jednak jakim byłbym recenzentem ze 100 wyświetleniami miesięcznie,
gdybym nie zainteresował się płytą kobiałki znanej pod
pseudonimem Aurora. Kiepskim, delikatnie rzecz ujmując. I niegodnym
internetowego szacunku nieznanych mi ludzi. </div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/5AWHALoCzPM/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/5AWHALoCzPM?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Panna
Aksnes (fantastyczne nazwisko, trzy razy musiałem sprawdzać czy dobrze
napisałem) pochodzi z zimnej Skandynawii – a dokładniej z zimnej
i obrzydliwie bogatej Norwegii. I właściwie czuć to od pierwszych
dźwięków na albumie (nie bogactwo, chłód). Nie wiem, ale po
prostu ten rodzaj melodii raczej nie mógłby powstać w jakichś
Stanach czy innej Francji. Na płaszczyźnie muzycznej dominuje
wszechobecny mróz, głód i halucynacje z niedożywienia. Próżno
tu szukać kompozycji rozgrzewających od środka. Dominujące są
raczej surowe i momentami chaotycznie wręcz zmiksowane syntezatory.
Całe szczęście wszystkie szybsze kompozycje z gracją umykają od
czegoś, co można by było nazwać „elektropopem”. Uf.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: right;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: right;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<i>I went too far
when I was begging on my knees<br />When I cut my hands, so you could
stand and watch me bleed?</i></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Stawiam
diamenty przeciwko orzechom, że na tym blogasku nigdy nie była i
pewnie długo nie będzie tam młoda wiekiem wokalistka. Bo Aurora
Aksnes to rocznik 1996. Proszę nie regulować internetu, ta panna ma
aktualnie 21 lat. A zaczęła swoją karierę gdy miała lat 16. Może
nie byłoby to aż tak dziwne, ale wsłuchując się w jej twórczość
po zadku chłoszcze wszechobecna dojrzałość. Jasne, teksty może i
są momentami z pozoru banalne, ale podejrzanie dobrze trafiające w
punkt. Bardzo lubię gdy wokalista względnie prostymi środkami
dociera do słuchacza. A uzupełniając jeszcze przypomnę że taka
nasza swojska Brodka w wieku Aurory nagrywała takie potworki, że
człowiek miał ochotę przestrzelić sobie oba kolana. Nawet nie
wspominając z litości o reszcie kobiałek z naszego podwórka.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Bardzo
rzadko się zdarza, że uzależniam się od jakiegoś albumu.
Najczęściej ma miejsce efekt wow, czyli pierwsze odsłuchy wbijają
w fotel, kolejne miło łechczą ośrodek w mózgu odpowiedzialny za
przyjemność a na końcu zauroczenie przechodzi i człowiek powraca
jedynie do wybranych fragmentów płyty. Oczywiście w innej lidze
grają płyty pokroju Ciemnej Strony Pink Floyd czy III Led Zeppelin,
ale o takich albumach tu nie przeczytacie, więc kończymy wątek
zanim się zacznie.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Jednak
wróćmy do Aurory. Przyznam szczerze i powtórzę jeszcze raz – uzależniłem się. Każdy
utwór z jej jak dotąd jedynej płyty sprawia mi podobną – a
nawet większą – przyjemność co za pierwszym razem. Co więcej,
jestem już w tej fazie fascynacji, że obok wersji albumowych męczę
z uporem godnym lepszej sprawy wersje live oraz akustyczne. To
niesamowite jak tyle szczęścia może przynieść jedna kobiałka,
która istnieje na muzycznej scenie od 5 lat i zdążyła nagrać
zaledwie jeden album. </div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/Y2AqeH1GPs4/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/Y2AqeH1GPs4?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
No
dobra, ale ja tu biję czołem o ziemię, wychwalą Aurorę pod
niebiosa, ale nadal tak naprawdę nie napisałem z jaką muzyką mamy
tu do czynienia. Najprościej ujmując można rzec, że „All My
Demons Greetings Me as a Friend” to indie-pop bądź też
indie-electro. Nie okłamię również nikogo, kiedy napiszę że
muzyka Aurory obraca się wokół art-popu, synth-popu czy
shoegaze'u. Jednocześnie cały ten „synth” i to „elektro”
wcale nie jest takie męczące, jak zwykło to być u innych
przedstawicieli tych gatunków, które miałem okazję poznać.
Dźwięki należą raczej do tym bardziej stonowanych, bardzo
sympatycznie głaszczących ucho słuchacza.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Przejdźmy
może do najciekawszej i najprzyjemniejszej części każdej
recenzji, czyli do samych utworów. Może ktoś kiedyś zauważył,
że im bardziej czymś się jaram, tym większą mam ochotę co by
stworzyć listę od najmniej dobrej do najbardziej niesamowitej
kompozycji albumu. A przyjemność mam tym większą, że All My
Demons... właściwie pozbawione jest wad bądź większych wpadek.
Jedziemy. Dla odmiany i jak zawsze tutaj – od końca.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i>I would rather feel this world
through the skin of a child<br />Through the skin of a child...</i></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
........poziom "Nie rozumiem, dlaczego tak nisko?!.........
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b>12.
Black Water Lilies</b><br />
Zamykacz i koniec końców najmniej imponująca
rzecz na płycie. Przy czym klimat jest naprawdę zacny, przestrzeń
też ładna. Melodia bardzo nienachalna. Rzecz warta odnotowania –
chyba w tym utworze Aurora osiąga najwyższe rejestry. No i Bogiem a
prawdą, kompozycja ta bardzo dobrze sprawdza się jako outro płyty.</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b>11.
Through the Eyes of a Child </b></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Śliczny diamencik, delikatnie
połyskujący a nabierający blasku przy bliższym poznaniu. Niby
niewiele się tu dzieje, nieostrzelane kobiałkami ucho może nawet
stwierdzić, że jest diablo nudno – ale nie po to się tu
zebraliśmy, żeby teraz nie poznawać się na uroczych dziewojach,
nie? Z początku bardzo często pomijałem ten utwór i wydawał mi
się najmniej wyrazistym. Jednak kiedy dałem mu szansę, okazało
się że jest to taki wysoki poziom uroczego piękna, że sam sobie
dałem reprymendę. <br />
<b>10. Home</b></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Sam nie wierzę, że tak nisko.
Jest tu wszystko – wpadająca w ucho melodia, wyskakujący
znienacka i godny zapamiętania refren (przynajmniej myślę, że
jest to refren), wokal w formie. O tak skandalicznie niskim miejscu
zdecydowała chyba tylko siła innych rzeczy na tej płycie, a nie
słabość tej kompozycji.</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
.......poziom "Wszystko jest na swoim miejscu".........</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b>9.
Conqueror</b><br />
Ta lista to jednak męka jest. Bo mamy dziewiąte
miejsce a już zaczynają się utwory, które uwielbiam. Przy czym –
wspomnę pewnie o tym jeszcze kilka razy w tym fragmencie – utwór
ten zdecydowanie lepiej wypada na żywo. Jest więcej mocy, więcej
rockowego zacięcia, rozczulająco sympatyczne chórki i - last, but
not the least – przyjemny i miły dla oka taniec Aurory na scenie.
Wersja albumowa też jest fajniutka, ale niech będzie że
rozbieżność między wersjami live a tą z płyty jest zbyt duża i
wyżej nie mogę tego dać. <br />
<b>8. Lucky</b></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Teraz na smutno. Nawet
bardzo smutno. Smutne jest też, to że tak piękna rzecz jest gdzie
jest. Ta lista jest zrujnowana. Jestem rozczarowany swoim gustem.
Moje tłumaczenie się stało się właśnie regułą, ale niech
będzie, że na wyższych miejscach są jeszcze bardziej smutne
rzeczy. To nawet nie jest finalna forma Aurory. Be ready. <br />
<b>7.
Under the Water</b></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Tekst mnie sponiewiera. Z każdego słowa, z
każdego zdania nawet wylewa się depresja, która dociska słuchacza
swoim paluchem i pyta „Dlaczego świat jest taki zły? Dlaczego
jeszcze się nie utopiłeś w jeziorze? Wszyscy umrzemy, yay”.
Teraz już wszystko wiecie o tym utworze. A, no muzycznie też klasa.
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br />
...poziom "Zasłużyło na podium, znowu nie wiem dlaczego tak nisko".....<b> </b></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
<b>6. Winter Bird</b><br />
Najchłodniejszy utwór z płyty. Mrozi
temperaturę otoczenia, przyciąga powietrze polarnomorskie znad
Syberii. Refren wyskakuje i zgarnia całą pulę. No i obowiązkowo –
też jest smutno. Jedna z tych kompozycji, którą można puszczać w
celu zweryfikowania czy słuchacz ma serduszko. Końcówka to już są
ciary. Nisko, bo nie znalazłem poniewierającego mnie wykonania
live. Wszystkie mają skopany dźwięk :(</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b>5.
Warrior</b></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Prawdziwą moc ten utwór ujawnia dopiero wtedy kiedy
puści się go głośno. Najlepiej na kolumnach. Dużych (moje są malutkie niestety ;___: ). Wtedy
wgniata. Napędzany przez delikatny, ale i przywodzący na myśl,
marszowy rytm. To, co mi się tu podoba, to fakt że Aurora bardzo
zgrabnie połączyła tu kompozycję ambitną razem z chwytliwym i
godnym podśpiewywania komercyjnym popem. Może i wdziera się tu
momentami lekka monotonia, ale taką monotonię to ja będę szanował
zawsze i wszędzie. <br />
<b>4. I Went Too Far</b></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Na internetach krąży
przerażająco dobra wersja koncertowa. Śmiem twierdzić, że chyba
nie ma lepszego kawałka na złamane serduszka (a nie że ciągle
tylko ten Don't Speak). Utwór – dokładnie tak jak rzecze jego
tekst – jest słodko-gorzki. Z jednej strony refren to chyba
najradośniejsza muzycznie rzecz na płycie, z drugiej zwrotki to
najprawdopodobniej najsmutniejsza rzecz zarejestrowana przez młode
kobiałki. Serio, aż człowiek ma ochotę wyrwać sobie serce i
wysłać je inPostem do swojej pierwszej platonicznej miłości z
przedszkola (wprawdzie nie chodziłem, ale i tak wyrywałbym).
Ogromnym plusem jest ten quasi-klubowy i hipnotyzujący refren, który
napełnia mnie radością (ale też i smutkiem, wiadomo).
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
....podium, czyli rzeczy epickie i
piękne............ </div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b>3. Murder Song (5, 4, 3,
2, 1)</b><br />
Cóż za klimat, cóż za syntezatorowe klawisze, czy
wspominałem o klimacie? Teledysk promujący oraz występy na żywo
proponują za to przyjemną i inaczej zaaranżowaną wersję
akustyczną. Jest sympatyczna, ale w tym akurat przypadku wolę to co
się ostatecznie znalazło na albumie. Wcale bym się nawet nie
obraził jakby to była ostatnia rzecz na płycie. Bardzo pasuje mi
to jako ostatni, dopełniający dzieło akord. Niestety, nie jestem
nastoletnią Norweżką i to nie mi przyszło układać utwory na
albumie. Szkoda. Jeśli miałbym kogokolwiek zachęcić do twórczości Aurory to najpewniej byłby to ten właśnie utwór. </div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/vh0SWTVwXxw/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/vh0SWTVwXxw?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b>2. Running with the Wolves</b><br />
Ciary, ciary,
ciary. Prawie najlepsze co może za proponować szeroko pojęty pop.
Są emocje, jest tempo, jest klimat (zresztą jak na całej płycie,
nie ma co ukrywać). Kiedy jeszcze nie wiedziałem, że aż tak będę
uwielbiać AMDGMAaF (that skrót...) i przesłuchałem sobie tę
płytę jednym uchem, wiedziałem że nawet jeśli nie spodoba mi się
twórczość Aurory (tfu, cofnij się w czasie i wypluj to słowo! I
przy okazji daj sobie po ryju) to to będzie coś, do czego na pewno
będę wracał. Plan wziął w łeb, bo jak dotąd cała płyta mnie
trzyma i nie chce puścić, ale to właściwie tylko spotęgowało
moją miłość do tego kawałka. Od pierwszej nuty rzecz narasta a Aurora
hipnotyzuje słuchacza i – niech to zabrzmi banalnie – bierze
słuchacza za kołnierz i każe zapierniczać z wilkami. A wokal
brzmi jakoś tak niepokojąco dziko i z pierwszymi oznakami
szaleństwa. Takie szalone kobiałki uwielbiam. <br />
PS: skojarzenia z
utworem Rainbow wydają mi się całkiem na miejscu. </div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/06ht9MyJLT4/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/06ht9MyJLT4?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b>1.
Runaway</b><br />
Długo się zastanawiałem nad swoją ulubioną kompozycją
z albumu. Aż w końcu ustaliłem między sobą, że właściwie
muzyka winna wywoływać emocje. Takie silne, aż do szpiku. No i ten
utwór jest tego jednym z najjaśniejszych przykładów. Dobrze
jednak wrócić sobie do starych, dobrych czasów kiedy jakaś
piosenka wywoływała jedną, ale za to całkiem męską, łezkę w
oku. No i ta kompozycja bez trudu to potrafi. Rzekłbym, że z
dziecinną łatwością. A moment, kiedy pierwsze miejsce się
zdecydowało, miał miejsce kiedy poznałem wersję na żywo. Może i
się powtórzę, ale Aurora na scenie potrafi osiągnąć jeszcze
wyższy poziom piękna. Można zarzucić, że na tej płycie autorka
poszła bardziej w szerszą publiczność a mniej w uczucia, ale
występy live to jest obnażona, emocjonalna i uroczo intymna twarz
Prawdziwej Muzyki. Tak jest, z dużych liter, bez kompromisów i bez
kozery. O taką muzykę walczyłem i protestowałem pod budynkiem
sejmu (tak naprawdę to nie – jestem trochę leniwy). Niemniej, ten
utwór to jest właściwie prawie szczyt mojej listy kobiałek. A
niewiele się pomylę, jeśli powiem, że i ścisła czołówka
muzyki ever. <br />
PS: to nie jest żaden cover Marillion, proszę się
rozejść. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/DB5USH8Vr1w/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/DB5USH8Vr1w?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
<br />
Ta
recenzja powstawała długo. Bardzo długo. Nawet w pewnym momencie
obawiałem się, że nadejdzie ten moment, kiedy dojdę do wniosku,
że wycisnąłem z Aurory wszystko co się dało i odrzucę ją w
kąt. Niestety – albo i stety – ten album ma w sobie jakąś taką
niesamowitą magnetyczność która przyciąga do siebie w bezkompromisowy
sposób. Piękne jest też to, że za każdym razem kiedy postanawiam
rzucić wszystko i przesłuchać całość, moja miłość rośnie.
Zaryzykuję również stwierdzeniem, że na chwilę obecną All My
Demons Greeting Me As A Friend jest tym rodzajem magii i tą muzyczną
krainą, która działa na mnie najmocniej. Mimo, że patrząc
szkiełkiem i okiem można dostrzec wady tej płyty (np. wcale nie
idealna produkcja i fakt, że dopiero na żywo większość utworów
wchodzi na kosmiczny poziom) to niewiele sobie z nich będę robił i
już chyba dożywotnio zaklepię sobie miejsce w hajp-pociągu tej
płyty. A za rekomendację niech służy fakt, że ten album jest
najlepszą rzeczą, która przytrafiła się temu blogowi.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i>The gun is
gone<br />And so am I<br />And here I go </i>
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: xx-small;">(*) - wszystkie cytaty są oczywiście zaczerpnięte z utworów Aurory. To jest tak oczywiste, że nawet nie wiem czy trzeba to pisać. </span></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-38049441936419707452017-07-23T03:53:00.001-07:002017-07-25T17:10:56.804-07:00Recenzja: Lana del Rey - Lust for Life<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://images.genius.com/f991b1a6b8809ed3cbea444e3e6f49a3.1000x1000x1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="800" height="320" src="https://images.genius.com/f991b1a6b8809ed3cbea444e3e6f49a3.1000x1000x1.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że czuję do Lany del Rey całkiem przyzwoitą muzyczną sympatię. Całkiem niespodziewanie przekonałem się do jej światowego debiutu, czyli <i>Born to Die</i>. Był to pop na dość wysokim poziomie, z niezłymi melodiami i z pewną lekkością, która pozwalała wracać do tego albumu bez uczucia znużenia. Potem Lana wypuściła<span style="color: #93c47d;"> </span><span data-offset-key="afe08-0-0"><span data-text="true">Ultraviolence. Do dzisiaj uznaję ją za bardzo dobrą płytę. I to nawet nie chodzi o twórczość kobiałkową. Zwyczajnie upodobałem sobie ten mocno bluesowy i ciężki wydźwięk albumu. A utwór </span></span><span class="tracklist_title"><span itemprop="name"><i>West Coast</i> do dzisiaj wydaje mi się całkiem wybitnym. Potem jeszcze wyszła płyta pt. <i>Honeymoon</i>. Bardzo słaba tak w ogóle. Nie wracam do niej, nie pamiętam dobrych momentów. Kiszka.</span></span><br />
<span class="tracklist_title"><span itemprop="name"><br /></span></span>
<span class="tracklist_title"><span itemprop="name">No dobra, ale czy nowe wydawnictwo Lany del Rey, czyli <i>Lust for Love</i> to powrót do dobrego grania? Nie. Smutno mi to pisać, ale przesłuchując ją ciężko mi znaleźć coś, co próbuje ją wyróżnić na plus. Na dodatek mam nieodparte wrażenie, że prawie cały materiał brzmi jak kontynuacja tego, co znalazło się na jej wcześniejszej, słabej płycie. Kompozycje są ciężkie i pozbawione dobrej melodii. Jasne, są może i lepsze momenty, które można skojarzyć z rzeczami z np. <i>Ultraviolance</i> ale nie dość, że jest ich mało to i tak są ledwo wyczuwalne, na granicy percepcji. </span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/dJ_sDWVeUPk/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/dJ_sDWVeUPk?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
<span class="tracklist_title"><span itemprop="name">Na pierwszych dwóch płytach Lana uczyniła z mruczenia do mikrofonu pewny rodzaj sztuki. Zgadzam się z tym, że po części wynikało to z braków warsztatowych tej wokalistki, jednak udawało jej się tworzyć przy tym całkiem przyzwoity klimat. Niestety, na najnowszej płycie sprzedaje się to już dość kiepsko. Wystarczy rzec, że najlepszą rzeczą z albumu jest kawałek tytułowy. I to głównie z tego powodu, że panna del Rey jest wspierana wokalnie przez kobiałkę z The Weeknd. Całość dzięki temu brzmi świeżo i jest to jeden z nielicznych promyczków radości na <i>Lust for Love</i>. No dobra, jeszcze <i>In My Feelings</i> brzmi nieźle. Refren ma nawet jakiś tam klimat starej Lany i jeśli miałbym wskazać coś godnego, to byłoby to właśnie to. </span></span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<span class="tracklist_title"><span itemprop="name">Tak w ogóle pełno na tej płycie duetów, bądź szeroko pojętych kolaboracji. Większość brzmi niestety jak przeciętna próba przyciągnięcia fanów z innych nisz muzycznych. Co to w ogóle za czasy, że raperzy są wrzucani wszędzie gdzie to tylko możliwe? Przecież te całe współprace sprowadzają się muzycznie właściwie do tego samego. Jakby odlanego z tej samej formy. Z pięciu utworów nagranych z innymi wykonawcami dobrze brzmi wyżej wspomniany utwór tytułowy i może od wielkiej biedy <i>Beautiful People Beautiful Problems</i> z gościnnym występem Stevie Nicks. Nic wielkiego, ale ten akurat duet brzmi dość naturalnie i przyzwoicie. </span></span><br />
<br />
<span class="tracklist_title"><span itemprop="name">Rozpaczliwie przeskakuję po albumie i szukam rzeczy fajnych. I bardzo kiepsko mi to idzie. Płyta <i>Lust for Life</i> jest w większości nudna, będąca krokiem w tym samym, kiepskim kierunku co <i>Honeymoon</i> i nie próbująca nawet w jakikolwiek sposób zafascynować słuchacza. Komercyjnie też przewiduję porażkę, bo próżno szukać tu przeboju, nadającego się na sympatyczny singiel. </span></span><span class="tracklist_title"><span itemprop="name">Rzadko mi się to zdarza, ale jest to płyta którą prawie w całości nie polecam i dość stanowczo odradzam. Dwa utwory to jest jednak za mało. </span></span><br />
<span class="tracklist_title"><span itemprop="name"><br /></span></span>oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-30757833288806824342017-07-05T14:17:00.001-07:002017-07-05T14:18:46.384-07:00Recenzja: Janelle Monáe - The ArchAndroidNie zawsze na tym blogu muszą się pojawiać miłe, przyjemne i zwiewne kobiałki. Zdarza mi się od czasu odbić w stronę dość prostego popu (Gwen Stefani) albo całkowicie przeciwnie - tak jak na przykład depresyjne klimaty z udziałem Julie Holter. Jednak jak żyje, chyba nigdy nie miałem okazję na mały flirt z muzyką R&B, tudzież z soulem. Proszę Państwa - oto Janelle Monáe.<br />
<br />
Historia ta zaczęła się jak zazwyczaj się takie historie zaczynają - od RateYourMusic i Spotify. Najpierw patrzę, że średnia ocen nawet jakaś taka zachęcająca. Potem - już na własnym uchu - zarejestrowałem, że jest to muzyka, która okazyjnie może mi sprawić całkiem dużo radochy. Są to sytuacje z gatunku takich, których raczej nie przepuszczam. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/4zGqrH3pz8Y/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/4zGqrH3pz8Y?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Argumentem, który zadecydował, był chyba fakt, że muzyka zaprezentowana na The ArchAndroid jest radosna. Bezkompromisowo pędząca do przodu i koniec końców bardzo przyjemna dla ucha. Znaczny udział w tym ma z pewnością bardzo charakterystyczny i miło skrobiący po bębenkach tembr głosu pani Monáe. Dobrze sprawdza się w szybkich rapsach, dobrze w quasi-girlsbandowych numerach, przyzwoicie w spokojniejszych utworach i totalnie przebojowo w chwytliwych singlach (bądź rzeczach nadających się na single). Słuchając tego albumu z pewnością wokal nie jest tym, co jest w stanie zmęczyć. A już nawet na tym blogasku zdarzały się takie panie (Julia H. proszę się nie chować).<br />
<br />
Czwarty akapit wydaje się dobrym, aby wspomnieć że The ArchAndroid jest albumem koncepcyjnym. Historia może i nie porywa (taki ogólnie banał o kobiecie-androidzie, miłości i innych typowych rzeczach), ale cieszy, że da się zauważyć należność między utworami na płycie. Znaczy, nie jest to jedynie skok na fanów ambitnej i poważnej muzyki. Jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie aby powyciągać co smakowitsze kąski i słuchać ich oddzielnie np. w samochodzie. Za to plusik.<br />
<br />
No właśnie, skoro już o tym smakowitych kąskach mowa. Słucham tej płyty i słucham, ale nadal nie umiem się zdecydować co mi się tu właściwie najbardziej podoba. Z jednej strony czuję się porwany popowym i bardzo radosnym Faster, jednak nie zapominam o swoich muzycznych fetyszach i naprawdę mocno szanuję Oh, Maker. Dobrymi momentami są również rockowy i charakterny (mimo produkcji, o tym jednak później) Come Alive (The War of the Roses), nadający się na przebój Cold War czy też naznaczony elektroniką Wonderland. Dobrym towarem są też flirty z rapem, czyli Dance or Die oraz Tightrope (warto wspomnieć, że są to duety, niestety pseudonimy panów nic mi nie mówią).<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/9dyxNx5NEPU/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/9dyxNx5NEPU?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Są też i momenty średnie, bądź też dość słabe. Ot, druga połowa albumu mnie trochę rozczarowała. Jest spokojniej, wręcz balladowo. Z tym że przybyłem tu kręcić zadem i tupać nóżką a nie grzecznie słuchać ballady w stylu BabopbyeYa (rzecz najdłuższa na płycie i niestety raczej najnudniejsza, tak się nie kończy albumów). Takie utwory jak Make the Bus czy Neon Valley Street też są z gatunku szybko wpadają, szybko wypadają. <br />
<br />
Oddzielny akapit i oddzielny zarzut dla produkcji, która nie wszędzie daje radę. Ubolewam, ale wokal ma momentami problemy z przebiciem się na pierwszy plan. Ponosi również totalną porażkę z rockerem Come Alive. Gitara powinna być tu głośna i charcząca. A zamiast tego jest grzeczna i trzymana w ryzach. Szkoda, tym bardziej że nawet z taką upośledzoną produkcją jest to kawałek bardzo dobry. Nie zrozumcie mnie źle - nie oznacza to że całości słucha się w niskim komforcie. Większość utworów dobrze się z tym odnajduje. Żal jedynie, że osoby odpowiedzialne za końcowy rezultat potraktowały wszystko z jednego produkcyjnego kopyta.<br />
<br />
Podsumowując. The Archandroid to dobra płyta, z dużymi pokładami miodności i z kilkoma perełkami. Jeśli ktoś poszukuje płyty, która oferuje dużą odmienność wrażeń, eliminuje prawie w całości nudę i wykopuje za drzwi monotonię - propozycja Janelle Monáe z 2010 roku wydaje mi się całkiem dobrym pomysłem. Mimo nie wszędzie pasującej produkcji. <br />
<br />oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-22495212077747403282017-05-14T04:37:00.003-07:002017-05-14T04:50:36.488-07:00Eurowizja 2017 - kobiałkowa analiza krytyczna oraz studium upadku<b>Kijów, 13,05,2017, Ukraina</b><br />
<br />
Ogólnie od kilku lat jestem wiernym widzem i słuchaczem konkursów Eurowizji. I nie jest dziwnym to, że najczęściej za osobistego faworyta obieram sobie jakąś kobiałkę. W 2015 kibicowałem niejakiej Maraayi ze Słowenii (14. miejsce) a w roku 2016 trzymałem kciuki za bezczelną zrzynkę z Another One Bites to Dust Queen, czyli What's a Pressure Laury Tesoro (10. miejsce). Gdzieś tam w międzyczasie liczyłem na jakiś przyzwoity wynik Polski, ale albo wysyłaliśmy rzecz ogólnie słabą (<span style="color: black;">Monika Kuszyńska</span>) albo zwyczajnie zostaliśmy zwyczajnie niedoszacowani (szukałem tu w miarę kulturalnego słowa, proszę docenić) przez tzw. "profesionalne jury" (Szpak). Dodatkowo rok w rok wychodzi, że mało kto nas w tej Europie lubi, bo nie kojarzę, żebyśmy dostali jakieś bonusowe punkty za sąsiedztwo. <br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/xbomdE81_mA/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/xbomdE81_mA?feature=player_embedded" style="clear: right; float: right;" width="320"></iframe>W tym roku konkurs obrodził w dość znaczną ilość pań z mikrofonem. Wczoraj po przesłuchaniu wszystkich utworów oddałbym wątrobę i jedną nerkę na zwycięstwo reprezentantki Belgii - Blanche z jej kawałkiem City Lights. Naprawdę solidna kompozycja z tak jakby ambitniejszym i chwytliwym refrenem. Żadne uga-buga, ekstazy przeżywane w refrenie i światła sceniczne widoczne z ciemnej strony Księżyca. Jedyne co mi do końca nie grało to dość niewyćwiczony wokal tej młodej kobiałki. Ale jeszcze będą z niej ludzie, nie mam wątpliwości.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/TtJw_CLQCUw/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/TtJw_CLQCUw?feature=player_embedded" style="clear: left; float: left;" width="320"></iframe>Całkiem sympatyczne w ostatecznej ocenie było też rumuńskie jodłowanie w wykonaniu połowy duetu <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Ilinca_B%C4%83cil%C4%83" title="Ilinca Băcilă">Ilinca</a> i <a class="new" href="https://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Alex_Florea&action=edit&redlink=1" title="Alex Florea (strona nie istnieje)">Alex Florea</a>. Racja, jest to muzyka z gatunku odrobinę zbyt rakotwórczych, ale ze wstydem przyznaję że podobało mi się. Przy czym mam mieszane uczucia co do samego jodłowania. Miałem dziwne wrażenie, że to leci z taśmy. Nie wiem czy to możliwie, ale to wszystko brzmiało za czysto. Nie wiem, może pani Florea rzeczywiście tak świetnie dawała radę, ale niesmak jakiś pozostał. Rzecz do zweryfikowania. Plus za fakt, że rumuńska kobiałka wygrała w kategorii uroku i ładności.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/z_UNpD0AvFc/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/z_UNpD0AvFc?feature=player_embedded" style="clear: right; float: right;" width="320"></iframe></div>
Kolejne wyróżnienie kieruję w ręce ciut egzotycznej z pochodzenia reprezentantce Azerbejdżanu. Kompozycja totalnie nie eurowizyjna (co jest ogólnie dużo zaletą), ale dzięki temu brzmiąca całkiem imponująco. Brak w tym może i melodii, muzyka nie zostaje w głowie, kreacja sceniczna też jakaś taka niezrozumiała (zgadzam się z Orzechem), ale zawsze jakoś tam miło się robi, jak na tej muzycznej - nie bójmy się tego słowa - paraolimpiadzie usłyszy się coś mocniejszego, poważniejszego i tak dalej.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Podsumowując tę część - pod względem kobiecych wokali ten konkurs był całkiem udany. Nie wybitny, ale wstydu nie przynoszący. Życzyłbym sobie takiego poziomu za rok.<br />
<br />
<br />
<b>Kasia Moś - Flashlight - studium upadku, czyli dlaczego poszło tak źle. </b><br />
<br />
Przyznam. Jak co rok trzymałem za Polskę kciuki. Zdawałem sobie sprawę ze słabości kompozycji, ale gdzieś tam w sercu liczyłem że miejsce będzie przyzwoite (ot, na przykład TOP15).<br />
Można<b> </b>zwalać na nieprzychylne jury, można dopatrywać się spisków żydowsko-masońskich. Niestety, trzeba popatrzeć na to na zimno - polska propozycja była słaba - albo co najmniej bezpłciowa. Zaczynając od prawie najgorszego rymu w historii muzyki (fire-desire-higher), który już na starcie obrzydził mi Flashlight (niemniej - cały czas wierzyłem i ufałem) a który przy okazji był tak fatalnie zaśpiewany, że zęby wypadały i bolały jednocześnie. Refren był kanciasty, jakby z żelbetonowego kloca, który nie miał najmniejszych szans z innymi kompozycjami z tego roku. Sama Kasia nie potrafiła sprzedać swojego utworu. Brak charyzmy, jakiejś choreografii czy nawet spoko sukienki. Smutne to, ale już pewnie 10 sekund po jej zejściu ze sceny nikt o niej nie pamiętał. A efekt ten spotęgował tylko fakt, że jako następna zaprezentowała się całkiem wesolutka para z Białorusi.<br />
Duża część - w tym ja - kibiców Polski zapewne liczyła, że podobnie jak rok temu wyciągną ją za uszy głosy telewidzów. Nie tym razem. Co tylko świadczy o tym, że Polonia wcale nie rządzi i dzieli na Starym Kontynencie jak to sobie niektórzy wyobrażają. Nawet te przysłowiowe cycki słabo wyszły, bo gdzie Kasi Moś do reprezentantki np. Grecji. <br />
Przy czym oczywiście muszę wspomnieć w tym miejscu, że prawie całe jury ogólnie mocno się zbłaźniło, bo ta grupa bliżej niezidentyfikowanych ludzi nadal rozdzielała głosy albo żeby zrobić dobrze sąsiadom - albo, żeby podciąć skrzydła konkurencji. Tak się nie robi. Rozumiem częściowo takie akcje ze strony widzów, ale "żri" powinno pozostać jednak przy uczciwej ocenie walorów artystycznych.<br />
<br />
Podsumowując - nasz tegoroczny kandydat był bardzo słaby. Jeśli za rok chcemy coś ugrać to powinniśmy zastanowić się nad kimś, kto a) wie co robi; b) umie w angielski c) będzie się umiał jakoś sprzedać.<br />
<br />
PS: doszły do mnie słuchy, że w 2018 powinnyśmy jako dumni Polacy wysłać jakiegoś człowieka uprawiającego "disco - polo". Brzmi trochę jak bardzo smutny żart, ale jeśli rzeczywiście do tego dojdzie to stracę jakikolwiek muzyczny szacunek do tego narodu. I żadne Brodki czy Riverside'y tego nie zmienią. <br />
<br />
<br />
<h1 class="watch-title-container">
<span class="watch-title" dir="ltr" id="eow-title" title="Laura Tesoro - What's The Pressure (Belgium) 2016 Eurovision Song Contest"><br /></span></h1>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-26525826428767615962016-11-15T12:35:00.000-08:002016-11-15T12:37:29.641-08:00Relacja: Katie Melua - Wrocław, 13 listopad 2016. <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://az851360.vo.msecnd.net/media/6564/katiemelua2450.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="180" src="https://az851360.vo.msecnd.net/media/6564/katiemelua2450.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Jak mówi stare rzymskie przysłowie: "Życie jest za krótkie, żeby po raz kolejny przegapić koncert Katie". Jest w tym wiele mądrości - w okresie swojego uwielbienia do tej artystki przeszły mi koło nosa co najmniej dwa jej koncerty w Polsce. Kiedy tylko dowiedziałem się, że w listopadzie zagra w oberstowej stolicy kultury, czyli we Wrocławiu właściwie od razu poleciałem kupić bilet, bo do trzech razy sztuka czy coś.<br />
<br />
Wiadomo było od dawna, że trasa będzie promowała najnowszą płytę Katie "In Winter". Mi osobiście przypadła do gustu, co jest do sprawdzenia w którymś z poprzednich wpisów na tym <strike>fantastycznym i poczytnym</strike> blogu. Inne recenzje nie były do końca tak entuzjastyczne, ale ani przez moment nie żałowałem, że setlista będzie zdominowana przez materiał nagrany z żeńskim chórem z Gori. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
Osobiście udało mi się zdobyć całkiem fajne miejsce z prawej strony sceny. Fajne, bo miejsce na prawo ode mnie było już droższe, a widoczność była właściwie perfekcyjnie taka sama. How cool is that? Zaopatrując się wcześniej w super oficjalny i super za drogi, ale nie ważne Przewodnik po Trasie zająłem swoje miejsce między typową nauczycielką polskiego a przyszłą beneficjentką programu 500+ i w początkowym stadium Ciar grzecznie czekałem na rozpoczęcie. Wtem! na scenie pojawił się chór a razem z nimi pani obcięta na krótko. Wait a fukin' minute, czy to Kasia? Uf, jednak nie - to była tylko pani dyrygująca. Ulżyło mi, bo Kasia bez swoich długich włosów nie zasłużyłaby na moją bezinteresowną miłość<strike> tak naprawdę to nie</strike>. Wstęp, czyli <i>The Little Swallow (Shchedryk) </i>zabrzmiał bez kozery fantastycznie łamane przez fenomenalnie. Już na albumie było super, jednak na żywo to nie było porównania. Warto tutaj wspomnieć, że udźwiękowienie było bardzo dobre - głosy chóru zdawały się być niemożliwie wręcz perfekcyjne i gdybym nie wiedział, to pomyślałbym że to jakiś playback czy inne czary.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<br />
Sama Katie nie kazała na siebie długo czekać, bo już po minucie zjawiła się na scenie w 10/10 białej koronkowej sukience. Było dobrze, a miało być jeszcze lepiej. Po tym zgrabnym, ale dość krótkim wstępie pani Melua oznajmiła, że koncert będzie podzielony na dwie części. Pierwsza to
zaprezentowanie całej płyty <i>In Winter</i> z nieprzerwanym wsparciem chóru.
Druga natomiast to bardziej różnorodny wybór utworów z jej poprzednich płyt.<br />
<br />
I tak zabrzmiały utwory zaczynając od <i>River</i> a kończąc na <i>O Holy Night. </i>Wszystkie brzmiały dobrze, ale moje serduszko i zwycięstwo w tej fazie koncertu zgarnęły dwa utwory - <i>Dreams on Fire</i> oraz <i>All-Night Vigil-Nunc Dimittis. </i>Pierwszy, bo zabrzmiał dużo lepiej niż na płycie. A to z powodu doskonalszego i bardziej chwytającego wokalu Katie. Drugi, bo już od chwili gdy przesłuchałem wersję albumową wiedziałem, że czynnik koncertowy uczyni z tej kompozycji rzecz wielką. Dodatkowo, mam wrażenie że zaprezentowana tu wersja była nieznacznie rozszerzona względem tego, co znalazło się na <i>In Winter</i>.<br />
<br />
Po pierwszej odsłonie nastąpiła przerwa, która trwała wieczność (czyt. 20 minut). To był dobry moment dla ludzi, którzy: a) mieli słaby pęcherz i nie ogarnęli taktycznej wizyty w toalecie przez koncertem <strike>jak autor tego wpisu </strike>b) nie ogarnęli, że płyt się na koncertach nie kupuje, bo to rozbój c) musieli sprawdzić czy nie ma ich po drugiej stronie obiektu d) musieli zrobić zdjęcie na fb.<br />
<br />
Druga część zaczęła się od coveru Johna Mayalla, czyli żywiołowego <i>Crawling Up A Hill </i>z pierwszej płyty Katie. Potem było trochę innych utworów innych artystów, trochę własnego materiału. Nie obyło się też oczywiście bez absolutnych przebojów pokroju <i>Nine Million Bicycles </i>czy<i> Spider's Web. </i>Oba utwory uwielbiam, a obecność tego drugiego to małe zaskoczenie, bo wcześniej Katie nie grała tego utworu. Przy czym był on chyba najlepszym momentem tamtego wieczoru w ogóle, bo autentycznie zaatakowała mnie taka fala ciar, że bałem się że wywołam poród u pani obok. Był jeszcze cudowny <i>Belfast </i>czy chwytający za gardło <i>The Closest Thing to Crazy. </i><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<br />
Obowiązkowo trzeba wspomnieć, że oprócz Katie i chóru na scenie znalazło się miejsce zaledwie dla dwóch muzyków - basisty Tima Harriesa oraz klawiszowca Marka Edwardsa. Z jednej strony robiło to kameralny klimat, lecz z drugiej nie obraziłbym się za gitarzystę czy perkusistę.<br />
<br />
Są takie chwile, które chciałoby się wziąć i zamknąć w magicznym pudełeczku, żeby można było do nich stale wracać. Niestety, naukowcy wolą zajmować się pierdołami pokroju leku na katar czy autami o napędzie wodnym. A koncert ten chyba już na zawsze pozostanie w moich wspomnieniach na miejscu przeznaczonym dla najlepszych momentów ever. Mimo braku <strike>tego na pewno łatwego w stworzeniu</strike> magicznego pudełeczka.<br />
<br />
PS: wydaje mi się, że idąc na koncert, każdy z widzów liczy na to, że to właśnie ich koncert będzie inny i wyróżni się w jakiś sposób spośród innych na tej trasie. Czy to wokalista wejdzie po pijaku na głośnik i techniczny będzie próbował go ściągnąć czy to basiście pękną gacie w połowie koncertu. Na koncercie z 13 listopada nic takiego nie miało miejsca. Za to - zapowiadając jeden z utworów - Katie maksymalnie uroczo i niespodziewanie<strike> dokonała aneksji mojego serduszka</strike> kichnęła. Fajne to było. oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-7975265948657550702016-11-09T13:10:00.001-08:002016-11-09T13:17:34.327-08:00Recenzja: Gwen Stefani - This Is What the Truth Feels Like<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.slantmagazine.com/assets/music/25771/thisiswhatthetruthfeelslike.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.slantmagazine.com/assets/music/25771/thisiswhatthetruthfeelslike.jpg" height="320" width="320" /></a></div>
<br />
Gwen to Gwen. Uwielbiam ją z zespołem - mimo, że<i> No Doubt</i> zdaje się, totalnie się ostatnimi czasy pogubili. Jej solowe oblicze właściwie też lubię. Jasne, czasami wędruje ona totalnie - TOTALNIE - nie w moje rejony, ale jest kilka rzeczy w jej dyskografii, które z niezrozumiałych przyczyn uwielbiam i mam je na mojej krótkiej liście kobiałek na Spotify. Bardzo się zdziwiłem, że jakimś cudem udało mi się przegapić jej kolejną płytę, czyli <i>This Is What the Truth Feels Like</i>.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/zfYkkmZKMZ8/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/zfYkkmZKMZ8?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Tego rodzaju muzyka ma to do siebie, że jest ogólnie dość grząskim gruntem. Z jednej strony zdarza się jakiś całkiem olśniewający i komercyjny pop, bezczelnie nastawiony na hahahahahajs (np. Lana del Rey i jej debiut - ten drugi). Z drugiej strony rynek zalewany jest hektolitrami bardzo komercyjnego i bardzo wkurzającego popu - patrz: to co leci na RMFach czy kurde Eskach.<br />
<br />
Nowa Gwen siedzi mniej więcej po środku. Z jednej strony większość płyty bardzo przyjemnie wchodzi, kilka refrenów jest naprawdę przyjemnych - z drugiej, jest tu parę minut muzyki za którą się wstydzę i smutno mi, że musiałem (czy tam chciałem) jej słuchać.Niemniej największą zaletą <i>This Is What the Truth Feels Like</i> jest nadal dobry i nadal charakterystyczny wokal Gwen Stefani. Nie wiem ile tam jest łatania a ile prawdziwych zgłosek, ale muszę przyznać, że na moje ucho całkiem nieźle i naturalnie się tego słucha.<br />
<br />
Jeśli jacyś fani No Doubt liczyli, że na tej płycie znajdzie coś w tamtym klimacie to niestety zawiodą się tak samo mocno jak fani solowej Gwen, którzy zawsze się ślinią do <i>The Sweet Escape</i> czy <i>What Are You Waiting For?</i> Ci pierwsi najpewniej nie usłyszą tu ani pół gitary czy w ogóle żywych instrumentów - ci drudzy muszą się pogodzić z faktem, że tak jak nie wchodzi się do tej samej rzeki, tak samo nie pisze się dwa razy popu zahaczającego o wyśmienitość.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/U7WvgNdMyDQ/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/U7WvgNdMyDQ?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Co do innych wartych wspomnienia rzeczy to wypada napisać, że idealnie wpisuje się w aktualne trendy. Żaden (powtarzam, żodyn!) kawałek nie przekracza nudnych 4 minut. Przeważają singlowe 3 i pół minuty. Mimo mojej przychylności i ogólnej pobłażliwości takie rzeczy jak <i>Naughty</i> czy <i>Red Flag</i> mogłyby wpaść do otchłani razem z Balrogiem. No, po prostu nie. No i nie ma co się oszukiwać - jest tu też parę wiader (ilość porównywalna z tapetą, którą musi na siebie wrzucić Gwen żeby wyglądać tak, jak za czasów <i>Don't Speak</i>) banału, który w żadnym stopniu nie wyróżnia tej płyty.<br />
<br />
Na szczęście jest tu troszeczkę fajnych rzeczy, jak na ten przykład Misery czy Truth. Inne rzeczy też brzmią nieźle. Serio, mogło być gorzej. oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-36867223171543394252016-10-23T12:47:00.002-07:002016-10-23T13:43:50.817-07:00Recenzja: Katie Melua - In Winter<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://e.snmc.io/lk/o/l/45b36f43b463d696a6776a64ed1c8ef2/6258272.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://e.snmc.io/lk/o/l/45b36f43b463d696a6776a64ed1c8ef2/6258272.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
Chodzą plotki, że Katie od 10 lat rok w rok zdobywa tytuł Najładniejszej Gruzinki. Tak słyszałem. <strike>Tak naprawdę to nie.</strike> Czy kolejna płyta tej bezsprzecznie pięknej pani ma szansę na Najlepszą Gruzińską Płytę Ever Od Czasów Ostatniej Płyty Katie? Śmiem wątpić. Niemniej mogę tu i teraz zaryzykować stwierdzenie, że nie jest to płyta słaba czy nudna - jest piękna (nie w całości, ale w wielu miejscach). Do rzeczy (to nie jest product placement).<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/rcFXvC7Rq8M/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/rcFXvC7Rq8M?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Ogólnie w oczekiwaniu na <i>In Winter</i> nadzieja mieszała mi się z niepewnością a ta dodatkowo ze sceptycyzmem. Zaproszenie do udział chóru prosto z Gruzji mogło być albo najgenialniejszym manewrem w ogóle albo klapą i poziomem Secret Symphony/10. Jakiś czas później zaczęły się ukazywać zapowiedzi płyty typu <i>Dreams on Fire</i>, które to w ogóle mnie nie grzały. Trauma sprzed premiery SS (niefortunny skrót) wróciła z podwójną siłą. Rzeczywistość okazała się na szczęście nie taka okrutna. W kilku linijkach niżej co odważniejsi mogą się przekonać dlaczego.<br />
<br />
Album zaczyna się naprawdę brawurowo. <i>The Little Swallow</i> to tradycyjna ukraińska - ogólnie bardzo tu tradycjonalizmów - pieśń około noworoczna/około świąteczna, którą na dodatek praktycznie każdy gdzieś już słyszał pod bardziej popularnym angielskim tytułem <i>Carol of the Bells</i>. Chórzystki z Gori dają tu popis że ciary. W tym momencie odetchnąłem z ulgą, bo skoro cały album ma się się opierać na chóralnych aranżacjach to po pierwszym utworze na płycie doszedłem do wniosku, że to już nie może się nie udać.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/-FM44tb7BD0/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/-FM44tb7BD0?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Potem jednak się okazało, że wsparcie JużnietakurodziwychjakKatiepań momentami sprowadza się do prostych "Uuu czy Oooo". Wiadomo, im więcej Katie tym weselej, ale mam wrażenie, że gdyby chórki dostały więcej swobody to album byłby tylko lepszy. Bo kiedy wychodzi on na pierwszy plan (<i>The Little Swallow, Crandle Song</i> czy <i>All-Night Vigil-Nunc Dimittis</i>) to robi się <strike>mokro w majtkach </strike>wspaniale. Naprawdę, bez przesady powiem, że część z tych utworów z powodzeniem będzie do mnie jeszcze długo wracać a nawet ma szansę o TOP10 Katie. A to już nie w kij dmuchał.<br />
<br />
W ogóle jako fan kobiałek wszelkiej maści nie mogę powstrzymać się przed przytoczeniem przykładu Kate Bush i jej Bułgarskiej Trójki znanej z kliku <strike>niezłych</strike> niezapomnianych albumów. Tyle że u pani Krzak chórki były bardziej przebojowe i nowoczesne i wpasowujące się w zamysł samej Kate. U Katie chór to jednak tradycja pełną gębą jest. <b>Są chwile, że klimat Świąt w tym religijnym znaczeniu wylewa się z głośników i rozlewa po okolicy. Tym samym właściwie odpowiedziałem na pytanie czy stwierdza się na In Winter klimat. Stwierdza się.</b> Można się rozejść. <br />
<br />
Płyta jest bardzo spokojna, nostalgiczna i subtelna. Raz jeden robi się ciut bardziej przebojowo na <i>A Time To Buy</i>, ale na chwilę obecną wydaje mi się rzeczą na płycie najsłabszą. Niby refren wchodzi do głowy i nawet nie chce za bardzo wyjść, ale nie do końca pasuje mi na tym albumie. Jak to się mówi - płyta bez tego utworu za wiele by nie straciła.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/VjnuosqDbdg/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/VjnuosqDbdg?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
Ciekawie się robi, kiedy Katie zaczyna śpiewać nie po angielsku. <b>A śpiewa po rosyjsku, ukraińsku i - trzymajta się mocno - gruzińsku!</b> No kto by przewidział? <i>If You Are So Beautiful</i> - bo o nim mowa - jest utworem, gdzie chór z Gori sprawiedliwie dzieli się obowiązkami wokalnymi z Katie. Jest ładnie i tradycyjnie do bólu, ale to jeszcze nie jest coś, co mną tak porządnie, po wschodniu wstrząsnęło. A wstrząsnęła mną aranżacja kompozycji niejakiego <b>Siergieja Wasiljewicza Rachmaninowa. </b><br />
<b><br /></b>
Tak jest. <b>All-Night Vigil-Nunc Dimittis powstała jeszcze przed Rewolucją, która przyniosła <strike>biedę, ludobójstwa i nieśmieszne memy w internecie</strike> Wolność, Równość i śmieszne memy w internecie.</b> Przepiękna rzecz, zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy chór wchodzi na obroty, tak że pani Melua z ledwością się przez nie przebija. Ciary w oczach i świeczki na Teidzie. Ogólnie utwory mogą być ładne, fajne czy genialne. <b>To tutaj jest po prostu piękne i Secret Symphony w oko tym, którym się to nie spodoba.</b><br />
<br />
<br />
Im dłużej słucham tej płyty, tym bardziej ją kocham. Jeszcze parę dni temu byłem daleko od zachwytów, ale teraz po prostu podoba mi się ta płyta, a w części jestem zwyczajnie zakochany. Ponoć Prawdziwi Fani <strike>Dream Theater</strike> muzyki twierdzą, że płytę swojego ulubionego zespołu trzeba wałkować aż podejdzie. Mi <i>In Winter</i> podeszła za trzecim razem. Za czwartym zastanawiam się, co ja będę robił do czasu koncertu we Wrocławiu.<br />
<br />
TOP tej płyty, po prostu muszę.<br />
<br />
10. A Time to Buy - nie pasuje mi tutaj. Jest niby ok, ale no po prostu nie.<br />
9. Plane Song - inspiracja Cradle Song. Wyczuwam, ale nie doceniam tak jakbym chciał.<br />
8. Perfect World - banał w refrenach to już ganiłem na Secret Symphony. Tu jest podobnie.<br />
7. If You Are So Beautiful - ładne, ale z tradycyjnych zapożyczeń tutaj jest najbardziej średnio.<br />
6. Dreams on Fire - ok po prostu.<br />
5. River - lubię mocno, bo i ładna melodia i ładne tło.<br />
4. O Holy Night - Święta Bożego Narodzenia mocno. Pasterkował bym.<br />
3. Cradle Song - Magia Świąt, fenomenalna robota chóru. Mimo braku Katie jest cudownie i ciary. <br />
2. The Little Swallow - to samo co wyżej, ale jest Katie więc jest jedno miejsce wyżej.<br />
1. All-Night Vigil-Nunc Dimittis - zakochałem się, na koncercie będę płakał. Ocena: :______:/10<br />
<br />
<br />
PS: Polecam zapamiętać, bo pod choinkę płyta jest jak znalazł. oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-76146937010591957832016-09-27T10:59:00.001-07:002016-09-27T10:59:19.595-07:00Recenzja: Katie Melua - Ketevan<u>Wpis super archiwalny, bo sprzed 3 lat prawie. Znalazłem na końcach internetu, przeczytałem i doszedłem do wniosku, że praktycznie z całością się zgadzam. Wychodzi na to, że ta płyta rzeczywiście jest dobra. Idealna przystawka przed nową płytą Katie, która wychodzi już za chwilę już za momencik. </u><br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/1/1a/Katie_Melua_Ketevan.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/1/1a/Katie_Melua_Ketevan.jpg" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/CKLaIvGIEok/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/CKLaIvGIEok?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>Po ostatniej dość bolesnej wpadce z Secret Symphony naprawdę bardzo
mocno trzymałem kciuki za powodzenie kolejnego albumu. Wiecie, kwestia
osobista. <br />Zły Marillion mogę przeżyć, politykę Queen mogę przeżyć,
ale sucharka od pani Melua już nie za bardzo. Wprawdzie na SS był jakiś
pomysł (orkiestra), ale bardzo przeciętnie to wyszło. Wracam do może 3,4
utworów z tej płyty. I to do tych lżejszych, bo te niby hajlajty
okazały się bardzo łatwo wypadającymi i bezbarwnymi kawałkami. Ale
dobra, koniec tych płaczów. Czas na danie główne. <br /><br />Pierwsze co
rzuca się w oczy - dosłownie - to okładka nowej płyty. Chyba najlepsza
ze wszystkich. Pomijając fakt, że Kasia ma tutaj proste włosy (:__:) to
wszystko jest bardzo udane. I tło (ręcznie malowane zdaje się) i
kompozycja i to że idealnie odzwierciedla zawartość płyty. Wystarczy na
razie powiedzieć, że idealnie pasuje do najlepszej kompozycji na płycie.
Ale o tym ciut dalej będzie. <br /><br />Zacznijmy, jak to zazwyczaj się robi, czyli od początku. Pierwszym numerem na płycie jest napisany przez Mike'a Batta utwór <span style="font-style: italic;">Never Felt Less Like Dancing</span>.
Powiem szczerze - nigdy nie byłem przekonany do niego, jako do
kompozytora. Niestety, dość często na poprzednich płytach wyręczał Kasię
i wychodziło to co najwyżej nieźle. A na najnowszej płycie jest aż 6
kompozycji do których przyłożył rękę. Obawiałem się trochę tego, ale
nadzieja ponoć matką głupich, więc wypadało się jej kurczowo trzymać. <br />Całe
szczęście otwieracz to piękny kawałek muzyki. Bardzo oszczędna
aranżacja - tylko bas i pianino przez większość utworu. Dodatkowo to
tutaj Katie najcudowniej zaśpiewała. Całość sprawia wrażenie bardzo
osobistej kompozycji. Bardzo ładny tekst został tu popełniony. Niezbyt
wymyślne słowa, ale trafiający prosto w serce i momentami ciarogenne
("never felt more like weeping"). Cudowny otwieracz, ni mniej ni więcej.
<br />Kolejny utwór na płycie to<span style="font-style: italic;"> Sailing Ships From Heaven</span>.
Mógłbym zachować się chociaż trochę powściągliwie, ale co się będę
pierniczył w tańcu - to jest najlepszy utwór na płycie i absolutnie
jeden z najlepszych numerów Kasi EVER. Wybitny klimat, melodia i wokal.
Nie jestem pewny, ale tekst traktuje o czymś głębszym niż się wstępnie
wydaje. Muszę to sobie ogarnąć, bo mam wrażenie, że mogę ten kawałek
pokochać jeszcze bardziej. Jak wspominałem na początku - okładka płyty i
ten utwór to dla mnie idealne uzupełnienie. Całość uzupełniają
kunsztowne klawisze i nadająca charakteru całości orkiestra. Szczerze
mówiąc chyba nikt w internetach (RYM and shit) nie docenia tego utworu
tak jak ja. Chędożyć ich, nie znają się. <br />No i znowu ten Batt. Ten facet chyba jest w życiowej formie kompozytorskiej. <br /><br />Dobrze, na razie po dwóch kawałkach jest bardzo dobrze, z tendencją do cudownie. Kto ciekawy jak sprawa ma się dalej?<br /><iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/7IRIP-hSfJ0/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/7IRIP-hSfJ0?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />Czas
na singiel. Love Is A Silent Thief to bardzo wolno płynąca kompozycja.
Przynajmniej przez pierwsze kilkanaście sekund. Potem Kasia jedzie z
koksem jak zawodowy koksownik. Tempo wzrasta, muzycznie zaczyna się
dziać tyle, że ojacie a Katie prowadzi to wszystko swoim wokalem jako i
powinno się to poprowadzić. Sam tekst jest - niespodzianka! - o miłości.
Jakimś cudem nikt tu nie popada w banał, niektóre stwierdzenia są
wyjątkowo oryginalne, jednak nie przekombinowane. Nawet mam kilka
ulubionych ("Love is a parasite" i "Love is a language/Without an
alphabet"). O, i jeszcze warto wspomnieć o dwu rzeczach - to pierwszy
utwór na płycie w którym przy pisaniu udzieliła się sama Kasia oraz
trzeba zaznaczyć że bardzo warto obejrzeć teledysk. Bardzo interesujący.
Bardzo. Coś za dużo bardzo. Bardzo.<br />Dalej mamy kawałek nie do końca w
stylu tej pani. To taki lekki erotyk IMO. To nie znaczy, że zły czy
coś. Wprost przeciwnie. Nie jest to utwór o którym ktoś powie, że jest
najlepszy na płycie. Nikt też nie powie że jest najgorszy. Taka grzałka,
która zmienia trochę klimat na płycie. Osobiście bardzo często sobie
puszczam, bo bardzo przyjemnie się go słucha jako coś wyrwane z całości.
Każdy instrument jest na swoim miejscu, przez co całość zdecydowanie
może porwać a Kasia tu mruczy totalnie uroczo - jest taki moment pod
koniec kiedy gitara przygrywa coś na styl riffu a Katie uzupełnia luki w
tym swoją mruczanką - totalnie warto poznać. Bardzo lubię tutejszą
ósemkę. Ktoś z internetów słusznie zauważył że klimatem przypomina ona
twórczość panny Lany (nawet maniera jest podobna). I rzeczywiście -
jakby ten fragment wyciągnąć i wstawić do któregoś z lepszych utworów
wyżej wspomnianej śpiewaczki to mało kto by się zorientował. <br />Środek płyty to lekka obniżka formy. Oczywiście nadal jest ładnie i słodko - wystarczy rzec, że <span style="font-style: italic;">The Love I'm Frightened Of</span> na poprzedniej płycie to byłaby jedna z 3 najlepszych kompozycji. Natomiast <span style="font-style: italic;">Where Does The Ocean Go? </span>
to przyzwoity i potrafiący oczarować, ale nadal lekki banał. Zwłaszcza
zwrotki. Bo refren to jednak ta lepsza część utworu. Ładna melodia, dość
ciekawy klimat - tego nie można tej kompozycji odmówić. Jednak obawiam
się że przypadkowy słuchać określi ją jako straszne nudy. Ja osobiście
lubię, chociaż nie szaleję ze szczęścia. <br />Kolejny utwór na płycie to <span style="font-style: italic;">Idiot School</span>.
Pierwsze co wpada w ucho to bardzo monotonny podkład. Jednak coś innego
w bardzo dobrym stylu wyróżnia ten utwór. No oczywiście że tekst. Lekko
prześmiewczy, humorystyczny i przerysowany a przy tym niesamowicie
wpadający w ucho. I tu mały konkurs. Co Katie miała na myśli w
nieukończonej frazie ("You gave all your loving to me/I gave you a kick
in the...)? Zwycięzca może się kopnąć w wybrane miejsce. <br />O, a teraz czas na bardzo superaśny kawałek. <span style="font-style: italic;">Mad, Mad Men</span>
darzę miłością znaczną. Bo jak tu nie kochać kawałka z tak niesamowicie
sympatycznymi chórkami? Zresztą cały kawałek jest prowadzony w
niezwykle radosnym klimacie. Instrumenty roxują i robią świetną robotę. I
w końcu mamy tutaj bardzo jasny i inspirujący przekaz – "każdy może
zmienić świat". No przecież!<br />Dobra, jak wcześniejsze kawałki mogły być dla niektórych (większości) nudne to jeszcze nie słyszeliście <span style="font-style: italic;">Chase Me</span>.
Kompozycja prowadzona w bardzo leniwym tempie. Słuchając pierwszej
minuty można już w zasadzie mieć pojęcie o całej kompozycji. Nic tu nie
zaskakuje, nic nie wywołuje większych emocji. Ot, całkiem przyjemny, ale
przelatujący gdzieś w tle kawałek. Chyba najsłabszy na płycie. Mimo to
warto się wsłuchać chociaż przez chwilę w tło muzyczne kawałka. Można
docenić, bo zaiste powiadam muzyka tutaj jest dobra. <br />I pomyśleć że
na Secret Symphony najsłabszy kawałek na płycie był fatalny, a tutaj
najsłabszy kawałek jest w zasadzie najmniej fajny. <br />Kolejny utwór jest uroczy. Po prostu. <span style="font-style: italic;">I Never Fall</span>
to subtelne klawisze – duch Marillion się unosi – i niemniej subtelny
wokal. Ogólnie mówiąc mamy do czynienia ze Standardową Piosenką o
Miłości wg Kasi. Jest melancholijnie, jest przyjemnie, jest w porządku. W
związku z długością/krótkością tego utworu można powiedzieć że mamy do
czynienia ze wstępem do ostatniej kompozycji na płycie. <br />Pierwszy singiel, kawałek który dał mi nadzieję że to będzie dobra płyta. <span style="font-style: italic;">I Will Be There</span>
to Stuprocentowa Kasia, nie siląca się na nie wiadomo co. Jest
orkiestra, która tak paskudnie zdominowała poprzednią płytę. Jednak
tutaj robi bardzo ładne tło i przestrzeń. Nic wielkiego, ale bardzo
uprzyjemnia wrażenia ogólne. Dodajmy do tego gitarowe smaczki oraz
piękny tekst i mamy przepis na singla (który przepycha się w ogonie LP3,
phi!). Solidne zakończenie bardzo dobrej płyty. <br /><br /><br />Czas na
podsumowania. W zasadzie powinienem skrócić to co napisałem wyżej i
dodać jeszcze więcej słów takich jak "bardziej" "lepiej" "cudownie"
"przepięknie" "bajecznie" i tak dalej i tym podobne. Ale już nie będę
taki, bo jeszcze ktoś puści pawia od tej słodyczy. <br />Płyta jest bardzo
dobra. Jako że fanatyzm ma swoje prawa to nawet napiszę, że to mocny
kandydat do najlepszej płyty Katie EVER. No serio. Masa oryginalnych
pomysłów, złamana monotonia. Kasia nadal pokazuje że potrafi zaskoczyć.
Gdy trzeba pokazuje pazurki a gdy trzeba to nieźle buja. A to wszystko
okraszone tym wielbionym przeze mnie wokalem i melancholią. <br />
<br />
<br />
Dodam jeszcze jako Oberst z teraźniejszości, że na chwilę obecną ta płyta Kasi jest moją ulubioną. Woda w <jakaś rzeka w Gruzji, <strike>nie wiem, nie znam się</strike>> płynie i płynie a ja nadal często wracam do <i>Love Is A Silent Thief</i> czy <i>Never Felt Less Like Dancing</i>. oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-41788551182238974132016-09-18T09:42:00.000-07:002016-09-18T09:42:09.260-07:00Recenzja: Sophie Ellis-Bextor - Familia <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://artistxite.ie/imgcache/album/005/710/005710682_500.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://artistxite.ie/imgcache/album/005/710/005710682_500.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Poprzednia płyta tej pani wg mojej skromnej osoby była ciekawa. Racja, nowy styl nie do końca podszedł jej elektropopowym fanom (pewnie dlatego później wyszła edycja z remixami) a i niewielu przybyło nowych słuchaczy, bo na <i>Wanderlust</i> ani nie było hitów, ani promocja nie była jakaś hojna. Ja się na szczęście zainteresowałem i poprzednią płytę pani Sophie nawet polubiłem i nawet czasem wracam (<i>Love is a Camera</i> biczes!)<br />
<br />
Na płycie pod całkiem swojskim tytułem Familia piosenkarka wydaje się kontynuować to co zrobiła poprzednio. Przy czym dorzucono tu trochę więcej przebojowości i tego, co uczyniło SE-B popularną w pewnych kręgach. Z jednej strony jest do bólu urocze i mocno przaśne <i>Crystallise</i>, z drugiej - przebojowe i przywodzące na myśl Morderstwo na Dansparkiecie <i>Come With Us</i>. Klimat zmienia się na tyle często, że płyta wydaje się być bez przestojów czy jakichś wielkich smętków. Oczywiście jest trochę Sera i zapchajdziur, ale c'mon - od tego typu wykonawców nikt nie będzie żądał diablo wyrównanych i olśniewających płyt. Album został stworzony żeby się dobrze bawić - i ani na chwilę nie wychodzi ze swojej roli.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/-F8mEQsXVkQ/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/-F8mEQsXVkQ?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
<i>Familia</i> słuchana po raz pierwszy sprawia wrażenie prostszej i podszytej tańszą chwytliwością niż miało to miejsce na <i>Wanderlust</i>. Tam kompozycje były bardziej zaskakujące i ogólnie jakieś takie bardziej wielopłaszczyznowe. Na nowej płycie jakieś pół minuty wystarczy żeby zdać sobie sprawę jak najpewniej będzie brzmiała reszta. Nie jest to może grzech śmiertelny, ale zawsze się robi cieplej na serduszku, kiedy utwór zaskakuje jakimś fajnym przejściem czy outro.<br />
<br />
Recenzja jest trochę ogólnikowo, więc nic jej tak nie uściśli jak wypisanie kawałków, które robią tu robotę. Przede wszystkim postawiłbym na Come With Us. Jest to rzecz, jakiej zabrakło na <i>Wanderlust</i> a przypomina ona tą najskoczniejszą przeszłość Sophie. Otwieracz - czyli Wild Forever - też podoba mi się coraz bardziej. Fajnie też prezentuje się zamykacz <i>Don't Shy Away</i>, pokazując że końcówka albumu nie musi być już rozpaczliwym upychaniem materiału do wymarzonych 40 paru minut.<br />
<br />
Sophie Ellis - Bextor idealnego popu tutaj nie odkryła, ale przyzwoity poziom i ogólny brak większych wpadek sprawia, że warto dać temu albumowi szansę. Zwłaszcza jeśli znasz <i>Wanderlust </i>oraz wcześniejsze oblicze tej pani i oba wcielania szanujesz. <br />
<br />
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-61908847133922261572016-05-13T12:11:00.002-07:002016-05-13T12:11:40.852-07:00Recenzja: Brodka - Clashes
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://media.jastrzabpost.pl/wp-content/uploads/2016/03/Monika-Brodka-okladka-p%C5%82yty.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://media.jastrzabpost.pl/wp-content/uploads/2016/03/Monika-Brodka-okladka-p%C5%82yty.jpg" height="320" width="320" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Brodka. Ponoć kiedyś wygrała Idola,
potem nagrała nikogo nie grzejące płyty i kiedy się już
wydawało, że szlag ją trafi i nic z tego nie będzie, pani Monika
wydała z zaskoczenia naprawdę udaną płytę, którą do dziś
lubię sobie zapuścić. Granda – bo o nią się tutaj rozchodzi –
wypełniona była bardzo skocznymi i radosnymi kawałkami. Sześć
lat minęło i Brodka przypomina o sobie.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Zaczęło się od singla - „Horses”.
Z początku wydawało mi się, że to nie jest to, że dziewczyna tym
razem przestrzeliła. Bo gdzie Koniom do „W pięciu smakach” czy
„Krzyżówki dnia”? Totalnie nie ta stylistyka, przebojowość
też taka nieoczywista. Jednak, kiedy już wsłuchałem się w ten
utwór jako część całej płyty, okazało się że Horses to nie
żadna tania przebojowość, ale rzecz bardziej artystyczna i
zawoalowana. Taka, którą wypuszczają jako utwór promujący
artyści dojrzali, którzy nie muszą szukać fanów z odzysku, ale
liczą na zainteresowanie innych grup.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Ogólnie rzecz ujmując nowa płyta
Brodki w ogóle nie przypomina jej wcześniejszych dokonań. Jest
mroczniej, muzyka nie wchodzi od razu do głowy i ciężko przy
pierwszym podejściu zapamiętać więcej niż kilka bardzo
charakterystycznych momentów. Przy okazji – są chwile, kiedy
utwory na płycie przypominają ostatnią płytę Bowiego. Nie no,
serio – Can't Wait for War brzmi jak żywcem wyrwana z Blackstar.
Oczywiście zachowując odpowiednie skale, bo gdzie Moni do Davida?
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Zdarza się też, że Brodka w ogóle
nie brzmi jak Brodka. Przykładowo, słysząc pierwszy raz My Name is
Youth w życiu bym nie powiedział, że to śpiewa nasza swojska
kobiałka. Mimo, że jest to najkrótsza kompozycja na płycie, dość
szybka obdarzyłem ją największą sympatią. Jasne, nie jest to
najlepszy moment albumu, ale taką moc i energię jaką dostarcza ten
utwór, próżno szukać nawet na Grandzie. Zresztą, co ja będę
opowiadał – tego trzeba doświadczyć na własne uszy.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Cytując (a nawet parafrazując)
klasyka – płyta Brodki jest jak cebula – ma warstwy. Każde
kolejne podejście pozwala przebić się przez kolejną warstwę i
odkryć coś nowego i bliskiego muzycznemu serduszku. Nie wiem jak
wy, ale ja bardzo szanuję takie płyty.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Bardzo miło z Moniki strony, że
udało jej się utrzymać przez całą płytę równy poziom. Ciężko
znaleźć moment słabszy czy rozczarowujący. Za to co jakieś trzy
czy cztery utwory prezentowana jest bardzo udana i unikatowa
kompozycja. Takiemu rozłożeniu numerów na płycie mówię jasne i
zdecydowane „tak, rób mi tak jeszcze!1”.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Hm, do tego momentu moja – nazwijmy
to – recenzja może sprawiać wrażenie, że nie wiem o czym piszę
i że śpieszę się bo dzisiaj premiera i bedo wejścia na blogaska
i będzie piniądz. Cóż, częściowo to prawda – z tym że
żadnych pieniędzy z tego nie będzie. No i właściwie to wiem co
piszę, bo szanuję każdą nieźle śpiewającą kobiałkę. A jak
szanuję, to pisze mi się fajnie. A jak piszę mi się fajnie, to
najczęściej nie popycham totalnych głupot. Jednak na dowód tego,
że przesłuchałem Clashes więcej niż raz otóż proszę trzy
najlepsze rzeczy z płyty. Ostateczny dowód na znanie się.
</div>
<ol start="3"><div style="margin-bottom: 0cm;">
3. My Name is Youth – rozczulająca
przyjemność ze słuchania. Mogą być rzeczy ambitne i porządne –
jednak jak usłyszę taką mieszankę rocka, punku i niewiadomoczego
to muszę głośno przyklasnąć.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
2. Horses – już pisałem wyżej
dlaczego lubię. A będzie tylko lepiej, myślę.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
1. Funeral – tytuł mówi właściwie
wszystko. I o klimacie i o tempie i w ogóle o wszystkim. Na chwilę
obecną najlepsza rzecz, jaką słyszałem w tym roku. A żeby już
mnie totalnie znokautować i obić twarz, Brodka stworzyła klimat
coś w stylu Dead Can Dance. No serio, bez żartów!1 Jak na nasze,
polskie warunki na scenie pop – wielka rzecz. Wielka.
</div>
</ol>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Muszę polecić Clashes. Płyta
zaskoczyła mnie na plus, a dodatkowo w kliku momentach szczerze
zachwyciła. Życzę Monice dobrej sprzedaży i czołówki na LP3. Za
odwagę najeżą się brawa i wydane na płytę pieniądze. Jak
jeszcze przyjedzie gdzieś w moje okolice z koncertem – będę
zachwycony.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-74486744183564306662016-04-12T11:48:00.001-07:002016-04-12T11:48:48.676-07:00Recenzja: Kate Bush - The Dreaming<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/0/05/Kate_Bush_The_Dreaming_Cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/0/05/Kate_Bush_The_Dreaming_Cover.jpg" /></a></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Już przy recenzji
płyty Katie skargi płynęły wzburzonym nurtem, skrzynka pękała w
szwach. No bo jak to tak można, taka znana kobiałka i na tym super
niszowym blogu? Ale co tam – znowu b<span lang="pl-PL">ędzie
kontrowersyjnie – mam ochotę w końcu popisać o czymś co mocno i
bezgranicznie uwielbiam. Także panie, panowie, obywatele drugiego
sortu – Kate Bush we własnej osobie. </span>
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
No i
dobra. Z czym się ludziom kojarzy Kate Bush? Z Babuszką! - powiedzą
złotoprzebojowe elementy. Nie! - zakrzykną fani Petera Gabriela –
z Don't Give Up! Ci tak trochę bardziej ogarnięci pewnie subtelnie
dodadzą że to przecież ta od Wow albo Wuthering Heights. A ci
najbardziej ogarnięci zapewne skwitują ten cały raban słowami:
„Japa plebsie, przecież Kate Bush nagrała Hounds of Love, każdy
na Rate Your Music wam to powie”. Wszystko to prawda – ale czy
ktoś wspomni o The Dreaming? No pewnie nikt. Także na mojego
blogaska propozycja jak się patrzy.
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/V3XAeg3B0To/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/V3XAeg3B0To?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Na tej
płycie jest wszystko chyba. Wielowarstwowe aranżacje, Fairlighty,
osły, blachy zamiast perkusji, trochę mroku, trochę humoru,
potężne ilości pozornego chaosu i inne takie cuda na kiju. A
jednak czegoś tu zabrakło. Tak jest – nie ma tu ani jednego
przeboju. Ani jednego, totalnie, nawet połowy. Sięgam pamięcią we
wszystkie kierunki jej dyskografii i z całą pewnością mogę rzec
– tego jeszcze nie grali. Każda inna jej płyta zawierała w sobie
coś, co można było nazwać przebojem. Utwór który bezczelnie
zdobywał listy przebojów, by potem wrócić grzecznie na album i
wyciągając go znowu na sam szczyt. No bo patrzcie jak nie
wierzycie: debiut – Wuthering Heighs, Lionheart – Wow, Never for
Ever – Babooshka, Army Dreamers, Hounds of Love – prawie
wszystko, The Sensual World - This Woman's Work, tytułowy, Gilmour
gościnnie, The Red Shoes – płyta słaba ogólnie, ale nawet na
niej była Rubberband Girl, Aerial – King of the Mountain, 50 Words
for Snow – bez hiciorów, ale Kate wróciła po 6 latach, więc i
tak wszyscy moczyli majtki.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span lang="pl-PL"> Z
The Dreaming to nawet nie chodziło o to, że Kate się nie udało
napisać nic takiego. Po prostu jak ktoś jej delikatnie dał do
zrozumienia: „Ale Kasiu kochana, na tej płycie nic nie nadaje się
na singiel” ona wtedy odpowiadała „Wiem o tym. Nie napisałam
nic takiego”. Zapewne to było powodem tego, że EMI po
przesłuchaniu materiału było o tak (wersja obrazkowa |..| <---tak
blisko!) blisko zablokowania wypuszczenia The Dreaming na rynek. No
bo jak to tak? Najpierw dajesz na przeboje, pieniądze i sławę, a
teraz przychodzisz z czymś takim? Na szczęście znalazł się ktoś
ważny, kto uwielbiał Kate i dał w twarz wszystkim niedowiarkom a
album został wydany. Pewnie teraz liczycie, że miał rację i rynek
zachwycił się i wszyscy popędzili do Dobrych Sklepów Muzycznych.
No właśnie tak jakby nie. The Dreaming okazała się ogromna klęską
komercyjną. Sprzedało się 60 tysięcy egzemplarzy. A na ten
przykład debiut pozamiatał i sprzedał się w ponadmilionowym
nakładzie. Dobra, koniec cyferek i liczb. Gadaj lepiej co tam z
muzyką. <strike>Ok, już gadam.</strike> </span>
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Muzycznie
ten album jest... ciekawy. Utwory składają się z dziesiątek
warstw (i dlatego można tą płytę uznać za koszmar producentów i
inżynierów dźwięku), ciężko uchwycić się jakiejś przystępnej
melodii, bo tak naprawdę wiele ich tu nie ma. Perkusja/bębny/coś
innego w co się wali prawie w żadnej kompozycji nie brzmi
„normalnie”. Sama Kate gimnastykuje się głosowa jak chyba na
żadnym innym wcześniejszym albumie. Wystarczy w tej kwestii
wspomnieć, że do jednego z utworów objadła się czekolady, żeby
zanieczyścić swój głos poprzez zwiększenie produkcji flegmy
(urocze 10/10). Przy okazji Kasia lubi się na tej płycie drzeć,
krzyczeć i ogólnie przerażać. Fantastyczna zabawa, polecam.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span lang="pl-PL">Wrócę
jeszcze do tego, co zostało wystawione jako single promujące album.
W UK ukazały się trzy: </span>Sat in Your Lap, tytułowy oraz There
Goes a Tenner. <span lang="pl-PL">I jedynie ten pierwszy otarł się
o pierwszą 10 na listach. Reszta okazała się totalnymi niewypałami
zaliczając najgorsze miejsca ze wszystkich singli w historii
wydanych przez Kate Bush. Trzeba mieć talent, nie? I to wcale nie
chodzi o to, że te utwory są słabe. Wręcz przeciwnie, są
naprawdę dobre. A There Goes A Tenner to absolutna czołówka Kate w
mojej opinii. Tyle że kompozycje te są wybitnie niechwytliwe i
niekomercyjne. A The Dreaming jest wręcz nie do wytrzymania dla
typowego zjadacza singli z tamtego okresu (przypominam, początek lat
80.). Prawda, KB to wirtuozka i ekscentryczka, ale czemu nie
postawiła na utwory ciut bardziej przebojowe i easier-listening? No
bo znalazły by się tu takie. Żeby daleko nie szukać - Pull out
the Pin to przyjemny popowy utwór z uroczą melodią (chociaż temat
już niezbyt przyjemny, bo o wietnamskich żołnierzach – tych
Złych) a Suspended in Gaffa (wyszło na singlu na rynku
holenderskim, przyznaję) to na swój sposób skoczny i w miarę
wpisujący się w schemat zwrotka-refren-zwrotka-refren-ósemka-outro
utwór. A może i dobrze że Kate przestrzeliła się z singlami.
Jakby ta płyta stała by się bardziej popularna to nawet na siłę
nie dałbym rady przepchnąć jej na swoim blogasku. </span>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/PaUGy7ZMdak/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/PaUGy7ZMdak?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Często
w przypadku niektórych płyt używa się sformułowań, że „album
jest odzwierciedleniem uczuć, które targały artystą podczas
nagrywania materiału” albo „przeżycia życiowe odcisnęły
piętno na płycie tego wykonawcy”. I trzeba przyznać, że z
pierwszych 4 longplayów Kate The Dreaming najszybciej można
określić, używając któregoś z wyżej wymienionych frazesów.
Ot, na przykład Sat in Your Lap jest o twórczej frustracji a w Get
Out Of My House, jak łatwo zgadnąć – o ciężarze sławy i o
nieuniknionej utracie części prywatności. Z tych powodów album
staje się jeszcze bardziej trudny w odbiorze dla okazyjnego
słuchacza. Pani Bush nie ma tutaj litości i przeskakuje z emocji do
emocji. Trzeba bez kozery przyznać, że rzeczy które się dzieją w
obrębie zaledwie jednego utworu starczyłyby – znowu frazes – na
rozdzielenie z 3 innych płyt. W tej kategorii zdecydowanie najwyżej
postawiłbym zamykający album Get Out of My House. Obok
histerycznego wręcz wokalu Kate znalazło się miejsce na
spokojniejsze fragmenty a także...dla odgłosów, które zwykł
wydawać osioł, który wypatrzył na pastwisku dorodną ośliczkę.
Doprawdy – dziwny to album.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Bardzo
możliwe, że gdzieś tam wyżej wspominałem, że The Dreaming to
płyta długo dojrzewająca (a jak nie, to robię to teraz). A dowód
tego stwierdzenia przytoczę bardzo fascynującą historię. A
mianowicie mając za sobą kilkaset przesłuchań utworów z tej
płyty dopiero przy pisaniu tej recenzji absolutnie i beznadziejnie
pokochałem Houdini. Utwór ma za sobą naprawdę imponującą
historię a dodatkowo w aranżacji Kate jest naprawdę cudowny. Plus
małe ciary to pewnym krótkim momencie. No ogólnie polecam.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Za to
dodam, dla równowagi, że totalnie nie może mi podejść tytułowy.
Co tam podejść, nawet nie pamiętam jak leci. A przecież on jest
taki fajny, no naprawdę nie wiem o co mi z tym chodzi.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Przygotowując
się do pisania zrobiłem sobie atmosferę i położyłem na biurku
The Dreaming w winylowej wersji (och, jakie to pretensjonalne) i
otworzyłem biografię Kate (info na końcu). I koniecznie,
obowiązkowo, muszę wspomnieć i oddać skromny hołd cudownego
zdjęciu, które zdobi okładkę płyty. No panie, takiego piękna to
ja dawno nie widziałem. Pamiętam, że posiadanie tej płyty z tego
powodu, było moim takim małym marzeniem. No i mam i jestem całkiem
ukontentowany z tego powodu.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Staropolskim
zwyczajem na końcu może napiszę dla kogo ta płyta jest. Przede
wszystkim dla ludzi, którzy lubią albumy, które trzeba odkrywać a
nie że raz przesłucha i już może tyrady pisać. The Dreaming
odsłania się przed słuchaczem stopniowo i wydaje się być
nieskończonym rogiem obfitości dźwięków, hałasów i wrzasków.
Część zainteresuje też fakt, że kilka pomysłów z Hounds of
Love (wszyscy kochają) miało swój początek właśnie na
opisywanym albumie. Dodatkowo, to pierwszy album Kate, kiedy ukazuje
ona w pełni swoje oblicze. Nie bawi się już w przyjemne i zwiewne
kompozycje, ale proponuje co fabryka dała i co mroczne meandry jej
umysłu były w stanie wyprodukować. Z tego też powodu jest to
naprawdę szalenie ciekawa płyta. I chyba nikogo nie zdziwi, że
zdecydowanie najlepsza ze wszystkiego, co opisywałem w tym miejscu.
Najmniej komercyjna Kate Bush ever – polecam.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
PS:
różne ciekawe rzeczy, które przytaczałem rzecz jasna nie pochodzą
ode mnie. Posiłkowałem się bardzo solidną biografią Kate pod
polskim tytułem „Zmysłowy Świat Kate Bush” autorstwa Greame
Thomsona. Dla fanów wydawnictwo warte uwagi. Są ciekawostki, są
supcio zdjęcia, są historie z życia wzięte. Również polecam na
102.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<br />oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-31338233063069807852016-03-27T12:15:00.000-07:002016-04-07T01:44:50.098-07:00Recenzja: Tanita Tikaram - Closer to the People<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.swiat-muzyki.pl/wp-content/uploads/2016/03/tanita-tikaram-closer-to-the-people.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.swiat-muzyki.pl/wp-content/uploads/2016/03/tanita-tikaram-closer-to-the-people.jpg" /></a></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Na
samym wstępie chciałem – w oparciu o ciocię Wikipedię –
napisać kilka krótkich słów wstępu o recenzowanej tu pani. Tyle
że przeczytałem i ogólnie się pogubiłem. Bo jej matka pochodzi z
Malezji, ojciec ma hindusko-fidżyjski korzenie, ale służył w
armii brytyjskiej. Sama Tanita jest Angielką, ale urodziła się w
Niemczech. Jeśli nadal macie ochotę w to brnąć to zapraszam, może
będzie ciekawiej.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
Od
razu zaznaczę co by nie było wątpliwości – nie znajdziecie tu
kompletnie nic, co mogłoby być drugim Twist in My Sobriety. Ani
nawet trzecim. Czyli hitów nie ma. Na pocieszenie mogę napisać, że
płyta brzmi dokładnie tak, że na pewno była albo będzie płytą
tygodnia w Trójce. Nie jest to opinia totalnie od czapy, bo
przyrzekam, że Piotr Baron już z dwa razy puszczał kawałki z tej
płyty w swojej audycji. Jednych to może zachęcić, innych
zniechęcić, bo PR3 ostatnio lubi się przyklejać do dziwnych
rzeczy, ale co tam – jedziemy z makaronem.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Tanita
na tej płycie poszła bardzo mocno w jazz podszywany bluesem. Od
czasu do czasu zdarzają się nawet jakieś budżetowe orkiestracje,
które jednak brzmią bardzo dobrze i z pewnością urozmaicają
Closer to the People. Jednak fani stonowanych dźwięków i
delikatnie płynących wokali również znajdą na albumie coś dla
siebie. Dzięki takiej mieszance słuchacz raczej nie zmęczy się
formułą, bo jest ich tu kilka. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/vkiYKjJPfTc/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/vkiYKjJPfTc?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Bardzo
często albumu są konstruowane wedle starego i dobrego schematu: na
początek killer, czyli coś co pewnie wyjdzie na singlu i zostanie
wizytówką płyty, później troszkę mniej chwytliwe, ale nadal
solidne i wpadające w ucho numery, a na samym końcu zapychacze,
mające na celu dobrnięcie do 40 minut materiału. Im później
pojawiają się takie kawałki tym lepiej. U niektórych zdarzają
się już od razu od 5, 6 utworu a wtedy jest mi smutno
(Ultraviolance Lany del Rey to klasyczny przykład – połowa
bajeczna, druga połowa słaba jak barszcz ze skarpet). U innych są
to dwie, albo trzy ostatnie rzeczy. Closer to the People wpisuje się
raczej w ten drugi schemat. Zaczyna się wyśmienicie. Otwieracz,
czyli Glass Love Train to chwytliwy, solidnie zaaranżowany utwór,
napędzany przyśpieszonym i delikatnie zmodyfikowanym motywem z
Cloudbusting Kate Bush. I ten kawałek jest dla mnie najjaśniejszym
momentem płyty i z pewnością będę do niego wracał. Doceniam
jeszcze The Way You Move. Nie dość, że brzmi jak jakiś standard
ze starych czasów, to chórki robią tu piękną robotę, a czasami
odzywa się zaprawdę powiadam bardzo dziarska i przebojowa trąbka.
Obok otwieracza, rzecz która stanowi o sile płyty. Jest jeszcze
utwór tytułowy. Na plus ozdobniki jak żywo wyciągnięte z płyty
stricte jazzowej i pewna nienachalna filmowość.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Poziom
spada niestety gdzieś po Gris Gris Tails i raczej się nie podnosi.
Jeszcze The Dream of Her daje radę za sprawą gęstego klimatu, ale
później to średnio polecam. Nie chodzi o to, że jest jakoś źle,
ale po prostu skończyły się środki, które na pierwszej stronie
dodawały utworom charakteru i pozwalały jakoś zostać w głowie.
Szkoda, bo płyta trwa tylko 35 minut i naprawdę fajnie by było,
jakby pani Tanita wycisnęła z każdej minuty wszystko co się da.
Nie udało się.
</div>
<div lang="pl-PL" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
Mimo
to, naprawdę polecam Closer to the People, bo momenty są. Pierwsza
część płyty jest bardzo dobra. Na tyle, że jeśli druga
prezentowała by podobny poziom, to tu i teraz stawiałbym ją w
ciemno w absolutnej czołówce na koniec roku. Poza tym to pierwszy
tak świeży album, który tu sobie po cichutku recenzuję, więc
trochę ego mi wzrośnie jak powiem „idźcie i kupujcie, póki
świeże”. Ale najpierw sobie lepiej sprawdźcie czy wyżej
wymienione hajlajty Wam podchodzą.
</div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-9447583029632235322016-03-15T11:04:00.003-07:002016-03-15T11:04:53.663-07:00Recenzja: Natalie Imbruglia - Male<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Natalie Imbrublia
jest osobą, którą nie trzeba zbyt długo przedstawiać.
Jednocześnie praktycznie nie da się uciec od przytoczenia tytułu
jej największego przeboju. No dobra, miejmy to już za sobą –
Torn. Ogromny, z potężnym ładunkiem komercyjnym, przebój. Na
Youtube na chwilę obecną ma prawie 73 miliony wyświetleń. I
chociaż są zespoły czy wykonawcy, gdzie ich hity to tak naprawdę
kity, które wałkowane przez komercyjne stacje radiowe straciły już
dawno resztki swojego dawnego blasku, tak w przypadku Natalie to jej
Magnum Opus (a właściwie nie jej, bo Torn to cover, oryginał
należy do zespołu Ednaswap – dość szorstki i mniej przebojowy,
ale warty wysłuchania). Dla mnie ten utwór to naprawdę dobra
rzecz. Mam na tym punkcie mały odchył, przyznam, ale lekkość i
przebojowość zawsze mnie kupuje jak paczkę żelków. Plus kilka
fantastycznych fraz ("ilusion never changes into something real"
to ciary) i fantastyczna gitara w outro. Niemniej pani Imbruglii zdarzyło się popełnić kilka innych niezłych rzeczy, a nie że tylko ten
Torn i Torn. Jedną z nich jest płyta Male o której już za chwilę,
za momencik będziecie mogli przeczytać. A żeby ciągle nie pisać
o jej przeboju na "T", zamiast nazwy będę używał nazwy
jakiegoś randomowego warzywa, o! Alem wymyślił :3</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/nkBxRHvdvXM/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/nkBxRHvdvXM?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Natalie Imbruglia
zadebiutowała w 1997 krążkiem "Left in the Middle".
Koniem pociągowym z pewnością był Brokuł, ale uczciwie trzeba
przyznać, że jest to przyjemny, chociaż niepozbawiony wad,
kobiałkowo-popowy krążek. Potem bywało różnie, ale w tak zwanym
międzyczasie udało jej się wypuścić kilka niezłych kawałków,
a nawet jeden dość solidny i popularny singiel - Shiver (Counting
Down the Days, 2005).
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
No i przyszedł rok
2015 i po 6 latach posuchy pani Imbruglia postanowiła wydać coś
nowego. To znaczy nie do końca nowego, bo "Male" to zbiór
coverów bez wyjątku. I na dodatek, utworów wykonywanych tylko i
wyłącznie przez mężczyzn. Pomysł całkiem ciekawy, bo wymusza to
trochę inne podejście do nagrywania i do innych rzecz, na których
niestety się w ogóle nie znam (dlatego piszę tutaj, a nie na
przykład na blogu Bizona </prywata>). Złośliwi powiedzą, że
to takie chodzenie na łatwiznę, jak obiecanie ludziom 500zł przed
wyborami. Może to i prawda, ale jak całkiem przez przypadek wyjdzie
coś ciekawego to nie ma się co czepiać, nie? (nie, z tych pięciu
stów nic dobrego nie wyjdzie akurat). A że Natalia to nie Beata to
jedziemy dalej, będzie fajnie.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Ogólnie czytając
inne recenzje tej płyty, spodziewałem się totalnego niewypału. Z
ulgą i skromnością oświadczam, że ci ludzie się nie znają.
Male może nie należy do najwybitniejszych płyt dekady z kobiałką
na wokalu, ale jest tu kilka numerów, które dają radę.
Pierwszy przychodzi od razu na otwarciu. Instant Crush to kompozycja
Daft Punk. W oryginale przebojowa do bólu i z dyskotekowych
zacięciem. Wersja proponowana przez Natalie jest bardziej
"analogowa", jednocześnie dodająca coś od siebie. Sekcja
rytmiczna uczciwie pracuje na chleb, w chórkach dokłada się jakiś
pan a całość subtelnie opiera się na klawiszach. Ogólnie wersja
warta poznania (Warta Poznań Pany!).
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.blogger.com/null" name="eow-title"></a>
Cannonball Damiena Rice'a na płycie przypomina dość mocno
wcześniejszą twórczość Natalie. Ładne akordy, ładne klawisze,
ładne wszystko. Można tylko zarzucić, że całość nic nowego nie
odkrywa i do niczego wybitnego nie zmierza.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
The Summer dość
średnio mi podchodzi, jeśli mam być szczery. Jest letnio, refren
może się spodobać, ale całość pozbawiona jest uroku i duszy. A
jeśli posłuchamy oryginału Josha Pyke'a to ogarniemy dlaczego. Te
dwie wersje różnią się niewiele. Może jedynie Imbruglia śpiewa
ciut optymistyczniej i na bliższy plan zostały przesunięte
instrumenty perkusyjne.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
I Will Follow You
Into the Dark to moja ulubiona rzecz na Male. Pewnie za sprawą
oryginalnego wykonania. Tutaj też jest ładnie. Jednak do jednego się przyczepię. Wprawdzie jako fan
kobiałek jestem z definicji wielbicielem słodyczy, ale tutaj jest jej odrobinę
za dużo. Tak o łyżeczkę od cukru. Co nie zmienia faktu, że jeśli
miałbym polecić Wam najlepsi czytacze ever coś jednego z tej
płyty, to byłoby to to (nie Toto, tylko to to – chociaż Hold the
Line zawsze w sercu <3).
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Potem przyznam bez
bicia, poziom opada. Nie tak jak Stoch w tym sezonie, ale świat
słyszał lepsze rzeczy, że tak dyplomatycznie powiem. Na szczęście
całkowitej kiszki nie ma, bo bardzo fajnie wypadło Friday I'm In
Love. Niezła synteza popu i redneckowego country. Także to bym
pochwalił. Potem mamy cover Neila Younga – za którym ogólnie to
średnio przepadam. Dlatego wersja Only Love Can Break Your Heart Natalie jakoś bardziej mnie
grzeje. Ładny klimat, nieznacznie zmodyfikowane tempo i szczątkowa
aranżacja w formie chyba tylko basu. Jako fan tego instrumentu
zatwierdzam to jako dobra rzecz.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/ClKHV04ubt4/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/ClKHV04ubt4?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Ciężko mi wskazać
kogoś palcem i powiedzieć "ej ziomek, spróbuj tej płyty,
spodoba się". Raz, że to dość specyficzny typ kobiałkowej
muzyki. Dwa, że połowa Male to takie kobiałkowe smędzenie. Poza
tym może zniechęcać, że to płyta coverowa, więc w domyśle
artysta poszedł na łatwiznę. Po trzecie – nie ma tu nic na
poziomie Karczocha, albo chociaż Shiver. Niemniej wydaje mi się, że
koniec końców warto poznać tę płytę. Chociażby po to, żeby
przekonać się że w przypadku Australijki istnieje życie po
przeboju.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
PS: jeśli jednak
macie ochotę na Klasyczną Imbruglię to delikatnie polecam jej
debiut – Left in the Middle. Lekka i zarazem przebojowa rzecz z
oficjalnym atestem "Oberst Poleca".
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-69698329766147697262016-03-08T10:21:00.002-08:002016-03-08T10:21:24.108-08:00Recenzja: Katie Melua - Call Off the Search
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Co tu się dzieje
panie blogerze? Przecież pani Katie Melua jest znana całkiem. A
masz pan tu napisane jak byk "tutaj będą się pojawiać płyty
nieznane/mało znane/niedocenione". Dobra jest. Po pierwsze –
to mój blog, więc zasady się mogą zmieniać nawet codziennie. Po
drugie – Katie stała się w naszym kraju znana dopiero po wydaniu
drugiej płyty ("Piece by Piece"). A ja przymierzam się do
opisania debiutu. A po trzecie – to moja muzyczna miłość i
przecież jakby to wyglądało gdybym nic tu o niej nie napisał. No
ogólnie słabo, mówiąc zwięźle. Dobra, jedziemy z tym makaronem.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Na samiuteńkim
wstępie czuję się zobowiązany do małego wyjaśnienia. Jakimś
cudem Katie Melua towarzyszy mi od prawie początków mojego
ogarniania muzyki jako takiej. Pierwsze, honorowe i dożywotnio
otulone uwielbieniem miejsce należy niezmiennie do Queen. Trzecie –
do Marillion. Wydawałoby się, że Kasia w tym towarzystwie pasuje
jak pięść do majonezu (jedno do drugiego na pewno nie pasuje,
sprawdzałem). Jednak te zespoły/wykonawcy to moja osobista
Trójca/Trio/Triumwirat. Muzyczne korzenie, początek a nawet
Początek, wszystko do czego wszytko inne jest porównywane. No,
czyli rozumiemy się? Dobra, teraz już na serio jedziemy z
makaronem.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
W pierwszym słowie
mógłbym napisać czemu Katie Melua to najlepsza rzecz, jaka
zdarzyła się ever. Niemniej w późniejszych fragmentach onanizm
wyżej (czy tam niżej) podpisanego i tak osiągnie level over 9000,
więc może się ograniczę do napisania standardowego wstępu co,
jak i gdzie. Katie pochodzi z Gruzji, nie lubi Putina, w oryginale
nazywa się Ketevan, śpiewała z połową Queen, stworzyła jedną z
najlepszych miłosnych piosenek w historii świata (9 milionów
rowerów) i od dwóch płyt nie może się przebić na Liście
Przebojów Programu Trzeciego (która to – swoją drogą –
zaczyna niepokojąco ssać). Mniejsza. Osobiście żadnej innej
kobiałki nie stawiam wyżej. Kate Bush uwielbiam – ale to już
inny rodzaj uwielbienia. Lisa Gerrard mnie przeraża, więc się jej
trochę bardziej boję niż kocham. Katie kocham za to od czasów The
House – czyli od 2010. Debiut dokupiłem chyba prawie na końcu
poznawania jest dyskografii, ale koniec końców stawiam Call Off the
Search prawie najwyżej. Dlaczego? Postaram się w kilku najbliższych
linijkach przedstawić.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/zkbwNAGh9J8/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/zkbwNAGh9J8?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Ok, ale przejdźmy
do konkretów. Co jest na tej płycie takiego, że aż postanowiłem
o niej napisać? Po pierwsze – niewinny urok. Katie jeszcze nie
ogarnia tego całego muzycznego biznesu. Jakiś ziomek ją odkrył,
zaprosił do studia i kazał śpiewać (Mike Batt jakby ktoś był
ciekawy). Wyszło wspaniale (a jakże). Większość utworów płynie
w średnio-wolnym tempie, czasami tylko nieznacznie przyśpieszając.
Ktoś kiedyś napisał, że jej muzyka jest delikatna jak strumyczek.
Bardzo dobrze powiedziane. Pani Melua nigdy nie miała jakiegoś
niesamowicie mocnego głosu (chociaż miała momenty), wysokie
rejestry są jej ogólnie obce. Katie stawia raczej na delikatny i
ulotny klimat. Na tej płycie próżno szukać wyszukanych aranżacji,
piszczących syntezatorów i dzikich solówek. Jest akustyk, jakaś
delikatna perkusja, pląsający bas i od czasu do czasu jakieś
smyczki. Przez cały czas na pierwszym planie jest jej głos.
Oczywiście trzeba wspomnieć, że w tej całej swojej delikatności
KM nie zapomniała o melodiach. Są urocze, co będę mówił. Blame
It on the Moon, Belfast (Penguins and Cats) czy I Think It's Going to
Rain Today to rzeczy, za które twórca tego wspaniałego bloga może
się dać pokroić tu i teraz.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Na debiucie Katie
niezbyt często brała na siebie obowiązek pisania utworów.
Znalazły się tu 4 covery, 6 utworów autorstwa Mike'a Batta i
zaledwie 2 kawałki autorstwa Gruzinki. Mało, zwłaszcza że jeden z
nich (Faraway Voice) to przyjemny, ale łatwo wypadający z głowy
hołd dla zmarłej w 1996 roku Evy Cassidy. Na szczęście drugi
utwór napisany (i to naprawdę wspaniale) przez Katie – Belfast –
wypada już o niebo lepiej i jest jednym z diamencików obecnych na
Call Off the Search. Warto jeszcze wspomnieć w kilku słowach o
Mike'u bo to ciekawy przypadek pisarza piosenkowego. Z jednej strony
na tej płycie trzyma dobry poziom, będąc autorem raczej tych
najlepszych utworów, z drugiej – są płyty Katie, gdzie jest
twórcą absolutnych zapychaczy a nawet potworków (The Walls of the
World ;____:). Jednak należy sprawiedliwie mu oddać, że spod jego
palców wyszło kilka solidnych singli, na czele z Nine Million
Bicycles.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/59EbdONlBuE/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/59EbdONlBuE?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Jeśli już
jesteśmy przy kwestii najlepszych i najgorszych rzeczy na płycie to
do tej pierwszej grupy ogólnie zaliczyłbym prawie cały album.
Jednak, jeśli już ktoś by mnie targał po asfalcie wyłożonym
płytami Nickelback i kazał powiedzieć co tu jest najgorszego, to z
ciężkim sercem postawiłbym na Learnin' the Blues. Utwór, który
był śpiewany przez Sinatrę oraz Ellę Fitzgerald przy udziale
Armstronga, tutaj wypada dość blado i bezpłciowo. Spowolniony, na
siłę rozciapany i ogólnie takie za ciepłe kluchy. Ktoś może
powiedzieć, że twórczość Katie to cała się składa z takich
ciepłych kluch i ten cover nie stanowi żadnego wyjątku. Pędzę z
wyjaśnieniem. Po pierwsze – grzecznie tłumaczę, że to nieprawda
i takie jest oficjalne stanowisko. A po drugie – w mojej opinii
jeszcze tylko jeden utwór może podejść pod takie odczucia, czyli
Blue Shoes z następnej płyty. Reszta to piękno (z wyjątkiem
prawie całej Secret Symphony z 2012, która IMO w ogóle nie powinna
mieć miejsca).
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Nie byłbym sobą, gdybym nie podjął się ustawienia wszystkich utworów z albumu w
zgrabny ranking. Każdy lubi rankingi. Poza tym robią iluzję
dłuższego tekstu i ładnie wyglądają w układzie strony. Do
rzeczy:</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
12. Learnin' the
Blues – jak wspominałem, średnio udany cover.</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
11. Faraway Voice –
jako hołd sprawdza się optymalnie, ale na płycie jest tą kroplą,
która może przegiąć u niektórych pałę goryczy.</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
10. Lilac Vine – w
oryginale całkiem znany utwór. Na CotS robi przyjemne wrażenie.
Niemniej co z tego, skoro kompozycje z pozycji wyższych to jest
klasa wyżej. Co najmniej.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
9. Mockingbird Song
– czyli piosenka o droździe. Swoją drogą całkiem humorystyczna i
urocza. Długo nie doceniałem.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
8. My Aphrodisiac Is
You – lubię, ale – ze względu na tematykę – dość długo
nie pasował mi tutaj ten kawałek. Co nie przeszkadzało mi wesoło
sobie go podśpiewywać (jak nikt nie słyszał, oczywiście). Jest
solo na gitarze, co jest dość rzadkie w całej twórczości Katie.</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
7. Call Off the
Search – tytułowy numer to samo piękno. Bardzo subtelny i ulotny.
Idealny otwieracz dyskografii.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
6. The Closest Thing
to Crazy – świeczki i ciepły kaloryfer. Na Wyspach był to kamień
milowy i pierwsza rzecz, którą tamtejsi ludzie pokochali. Uwielbiam
się przy nim nudzić.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
5. Crawling Up a
Hill – najlepszy cover na płycie. I przy tym najżywszy utwór w
ogóle. Jedyny moment, kiedy gitara elektryczna daje o sobie
wyraźniej znać. Nie powiem, że jest skocznie – ale na pewno jest
przyjemnie i znam ludzi (przyrzekam, znam!), którzy ze wszystkich
Katie, tą lubią najbardziej.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
4. Tiger in the
Night – znowu świeczki. I ciary w oczach. Esencja i rzecz
definiująca to, czym utwory Katie są. </div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
(podium, żarty się
skończyły. Teraz się skupcie razy dwa)</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />3. Blame It on
the Moon – cudowna melodia, która płynie i razem z klimatem
tworzy bardzo osobistą i chwytającą mnie za serduszko kompozycję.
Jedna z trzech rzeczy na albumie, za którą mogę dać się pokroić
(a nawet doprawić, o!). Dodam jeszcze, że jest to ulubiona piosenka Katie z tego albumu. Zna się. <br />2. I Think It's Going to Rain Today –
najprostsza rzecz na płycie. Klawisze, jakiś pogłos na wokalu i
tyle, coś tam w tle i tyle. Zawsze sobie wyobrażałem jakiś pusty,
stary dom, salon na środku i Katie przy fortepianie. Idealnie. <br />1.
Belfast (Penguins and Cats) – utwór z podójnym dnem. Pingwiny
to Protestanci. Koty to Katolicy. Belfast to...cóż, Belfast.
Szybkie przypomnienie historii i już wiadomo o co chodzi. A przy
okazji to fantastyczna kompozycja, z delikatną melodią i solidną
aranżacją. Najlepszy moment debiutu i jednen z lepszych w ogóle
ever.
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Z rzeczy mniej
istotnych, ale na tyle ważnych że nikt się nie obrazi jeśli o tym
wspomnę. Bardzo podoba mi się okładka tego wydawnictwa. I to wcale
nie dlatego, że jest zdjęcie Katie (która swoją drogą jest
10/10, jakby ktoś nie widział). Prosta kompozycja, ale właściwie
mówi wszystko o zawartości muzycznej. Kasia jest w centrum. I
gitara. Reszta – z całym szacunkiem dla muzyków towarzyszących –
mogłaby dla mnie nie istnieć. </div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/lqfZ8PJ4bKk/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/lqfZ8PJ4bKk?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Co tam jeszcze
trzeba zawrzeć w prawilnych recenzjach płyt? Nie mam pojęcia,
jestem tylko zwykłym, samozwańczym internetowym pisarczykiem. Może
podsumowanie, co?
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Należałoby
postawić sobie na końcu zasadnicze pytanie – dla kogo jest ta
płyta? Jak wszystko opisywane na tym blogu – dla ludzi z duszą.
Co to nie potrzebują do dobrej zabawy superszybkich solówek, bębnów
i najwyższych rejestrów. No i wiadomo. Jak szanujecie Nine Million
Bicycles czy Spider's Web to obok debiutu tej pani (już niestety nie
panny :((() nie możecie przejść obojętnie. Albo może, ale wtedy to niech do mnie się już więcej nie odzywa. </div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
</div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-27804941873156254232016-02-28T14:03:00.001-08:002016-02-28T14:03:45.281-08:00Recenzja: Julia Holter - Have You in My Wilderness
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Julia Holter z pozoru wydaje się być
całkiem podobna do Emilie Simon. Też sama pisze, gra na wszystkim i
też jest porównywana do (między innymi) Kate Bush. Co do tego
ostatniego to nie wiem jak na innych płytach, ale na "Have You
in My Wilderness" tego nie słychać. Raczej bym widział
podobieństwa do Cocteau Twins. Bo i jest onirycznie a dużo dobra ma
miejsce gdzieś tam w tle. Pani Julia wydaje się lubować w wolnym tempie, kawałki rozpędzają się bardzo powoli – albo i nawet w
ogóle się nie rozpędzają – i wydają się być idealne do
poduszki (mokrej, zalanej łzami).
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Tak sobie słucham i słucham i mam
wrażenie, że JH nie potrafi być wesoła. Smutne syntezatory,
smutne smyczki. Jakby było tu użyte banjo, pewnie też byłoby
smutne. Jak pierwszy raz usłyszałem początek Everytime Boots to
pomyślałem, że znowu jakaś reklama mi się wpierniczyła na
Spotify. A to Julia takim śmieszkiem się okazała. Radości jest tu
może co biedny, bez jednej łapki kotek by napłakał, ale pani
Holter bez dwóch zdań zaszalała w tym kawałku. Tak to jest –
gdy jedni szaleją, bo muszą uciekać potem na Maltę. Są też i
tacy, którzy jak szaleją to człowiek jest przekonany, że "o,
w końcu wzięła leki".
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Niewprawione ucho nie usłyszy tu zbyt
wiele różnorodności. Jakby tak wziąć i porozcinać poszczególne
kawałki na kawałki (haha, to dobre) i je losowo pozszywać to w
większości nie dałoby się połapać że fragmenty są z różnych
rzeczy. Rozrywkowość na tym traci (tyle, że kto szuka takich
rzeczy, sięgając po płytę Julie), ale klimat na tym zyskuje.
Uczciwy muzyczny deal.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
O, teraz sobie pomyślałem, że
momentami utwory na tej płycie rzeczywiście przypominają twórczość
Kate Bush. Ale tą późną, spokojniejszą Kate. Taką z "50
Words for Snow". Najbardziej chyba w "Vasquez". W
innych kompozycjach troszkę mniej, co nie zmienia faktu, że od
czasu do czasu inspiracja panią Kasią jest całkiem wyraźna. Nawet
nie będę już wspominał o innych smędzących kobiałkach, których
Julia Holter przypomina.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Teksty to oczywiście kolejny powód
do łez. Są dołujące, trochę tajemnicze, niejednoznaczne. Smutna
miłość, smutne wszystko. Opuśćmy ten akapit zanim poziom smutku
osiągnie ten, który został osiągnięty po meczu Polska-Czechy na
Euro. Damn, i już mi podwójnie smutno ;__:</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Na koniec warto wspomnieć co może
się na tej płycie nie podobać. Znaczy oprócz tego dołującego
klimatu, który na pewno dla niektórych może być nie do
zniesienia. Drugą taką przywarą albumu może być – cóż –
wokalistka. Ma dość irytującą manierę. Ciężko to pisać, a
jeszcze ciężej wyobrazić sobie nie słysząc jej nigdy. Opisałbym
to jako takie niewyraźne wypluwanie niekórych słów. Chociaż może
raczej nie niewyraźne, ale takie dość niechlujne. Sam nie mogę
się zdecydować czy bardziej to uwielbiam czy bardziej mnie odrzuca.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.blogger.com/null" name="role_2433627"></a> Dla kogo
jest ta płyta? Jeśli lubisz smuteczkować w samotności/lecisz na
klimat w muzyce/Twoim idolem jest Ted Buckland ze Scrubsów ("Cherish
the pain, Ted. It means you're still alive") to będziesz się
czuł jak w domu. Jeśli jednak jesteś włochatym twardzielem, który
upuszcza jedną, męską i absolutnie nie będącą powodem do wstydu
łezkę tylko przy Mistreated Deep Purple – no cóż – Julia nie
jest dla Ciebie. Szanuję takich ludzi, ale może już lepiej sobie
stąd wyjdź. <strike>I tak już mi nabiłeś wejście.</strike> </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/X2JgMniIpRM/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/X2JgMniIpRM?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4827172081826540786.post-83279774750683188402016-02-22T12:32:00.001-08:002016-02-22T12:32:15.439-08:00Recenzja: Emilie Simon - The Big Machine Jak można zadebiutować na tym blogu, jeśli nie inaczej niż piosenkarką absolutnie nieznaną w Polsce, na dodatek pisząc o ogólnie najsłabszej jej płycie? Mniam.<br />
<br />
Emilie Simon - kto to w ogóle jest? Multiinstrumentalistka, producentka i Francuzka. Śpiewa głównie w ojczystym języku, ale nie stroni też od angielskiego. Jak do tej pory wydała 6 płyt. Jedno dzieło (<a class="album" href="https://rateyourmusic.com/release/album/emilie_simon/vegetal/" title="[Album513663]">Végétal</a>), jeden OST (<a class="album" href="https://rateyourmusic.com/release/album/emilie_simon/la_marche_de_lempereur_f1/" title="[Album305734]">La marche de l'empereur</a> - ten album zdobył w Polsce nawet jakąś tam popularność, jako jedyny), jeden debiut (hoho, doprawdy?) i 3 inne płyty, które wydają się nieznacznie słabsze od 3 wyżej wspomnianych.<br />
Ach, bym zapomniał o chyba najważniejszej kwestii, czyli co to w ogóle za muzyka, panie? Pop z tych ambitniejszych, delikatna elektronika a wszystko obtoczone delikatnym wokalem, nawet momentami zbyt dziecinnym dla ignoranckiego ucha. Ktoś gotowy? No to jazda, jazda Emilie Simon.<br />
<br />
Recenzja płyty tej pani po polsku to zdecydowanie rzecz, której brakuje w Internecie. Pozwolę sobie nadrobić. Tyle słowem wstępu do części właściwej. <br /><br />Ocena jak i ogólna opinia na temat tej płyty spowodowała, że podchodziłem do tej płyty jak do przysłowiowego jeżozwierza. Niepotrzebnie. Jasne, nie ma tutaj takiego uroku jak na debiucie czy Végétal, ale nadal jest tu wystarczająco dużo materiału, żeby uznać tą płytę za - co najmniej - niezłą. Ciekawe melodie, nieszablonowe aranżacje i kilka zapożyczeń z twórczości innych śpiewających pań sprawia, że The Big Machine to rzecz godna uwagi dla Poszukiwaczy <strike>Zaginionej Arki </strike>Nieszablonowych Dźwięków. <br /><br />
Całość dla mnie dość mocno przypomina taką radośniejszą siostrę Franky Knight. Dużo elektroniki, ale też "analogowe" brzmienie klawiszy, które robi naprawdę uroczy klimat w takich kompozycjach jak Ballad of the Big Machine czy Nothing to Do With You (toż to kawałek brzmiący jak trochę tylko "unowocześniona" Kate Bush). Przy pierwszym kontakcie ta płyta nie porwie. No nie ma bata. Jednak przy dłuższej znajomości można odkryć, że utwory tu wydane spowodują, że nóżka potupie, mózg przełączy się w tryb Uroczej Nostalgii a sama Emilie w końcu dotrze do co wrażliwszych serduszek.<br />
<br />
Jeśli - Drogi Czytaczu - dotarłeś aż tutaj, uznałem że należy się nagroda. I to nie nagroda w stylu "dzięki, że przeczytałeś, jesteś naprawdę super!" ale Nagroda nie w kij dmuchał! Otóż proszę klika absolutnie najciekawszych utworów z tej płyty wg mojej skromnej osoby. Nagroda godna królów, prawda? (proszę, zostań ;__;) Idąc chronologicznie - Rainbow, Nothing to Do With You, Ballad of the Big Machine oraz Rocket to the Moon. Jak płyta z takimi rzeczami może mieć jakąś śmieszną średnią w stylu 3.26 na RYMie? Najpewniej to krajanie ES się wzięli i zdenerwowali, że pani ta śmiała po raz pierwszy (i jedyny jak na razie) wydać płytę w całości po angielsku. Jako że mój czołg ma więcej biegów do przodu niż do tyłu i mogę nie rozumieć toku rozumowania tego dumnego narodu, to muszę stwierdzić że absolutnie mi to nie przeszkadza. (errata na szybko: w utworze "Fools Like Us" pojawia się język francuski, ale na krótko, więc żądza języka nie była satysfakcjonująca jak zgaduję.<br />
<br />
Czy warto zacząć znajomość z Emilie Simon od tej płyty? Absolutnie nie. Jeśli jednak czytając te wypociny pomyślałeś sobie "hm, ten człowiek z internetu może zmienić moje muzyczne życie" to nalegam wręcz. Weźże człowieku słuchawki, poszukaj na jakimś Spotifaju czy Jutubie płyt tej pani i spróbuj. Może jesteś tym jednym promilem ludzkości, który Się Zna.<br />
<br />
PS: The Big Machine nie ma na Spotify. Za to jest reszta. Jestem okrutny i nielogiczny. Pozdrawiam.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/kwMGA-gDS4A/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/kwMGA-gDS4A?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
oberstprymashttp://www.blogger.com/profile/09999370544369333693noreply@blogger.com0