wtorek, 12 kwietnia 2016

Recenzja: Kate Bush - The Dreaming

Już przy recenzji płyty Katie skargi płynęły wzburzonym nurtem, skrzynka pękała w szwach. No bo jak to tak można, taka znana kobiałka i na tym super niszowym blogu? Ale co tam – znowu będzie kontrowersyjnie – mam ochotę w końcu popisać o czymś co mocno i bezgranicznie uwielbiam. Także panie, panowie, obywatele drugiego sortu – Kate Bush we własnej osobie.

No i dobra. Z czym się ludziom kojarzy Kate Bush? Z Babuszką! - powiedzą złotoprzebojowe elementy. Nie! - zakrzykną fani Petera Gabriela – z Don't Give Up! Ci tak trochę bardziej ogarnięci pewnie subtelnie dodadzą że to przecież ta od Wow albo Wuthering Heights. A ci najbardziej ogarnięci zapewne skwitują ten cały raban słowami: „Japa plebsie, przecież Kate Bush nagrała Hounds of Love, każdy na Rate Your Music wam to powie”. Wszystko to prawda – ale czy ktoś wspomni o The Dreaming? No pewnie nikt. Także na mojego blogaska propozycja jak się patrzy.

Na tej płycie jest wszystko chyba. Wielowarstwowe aranżacje, Fairlighty, osły, blachy zamiast perkusji, trochę mroku, trochę humoru, potężne ilości pozornego chaosu i inne takie cuda na kiju. A jednak czegoś tu zabrakło. Tak jest – nie ma tu ani jednego przeboju. Ani jednego, totalnie, nawet połowy. Sięgam pamięcią we wszystkie kierunki jej dyskografii i z całą pewnością mogę rzec – tego jeszcze nie grali. Każda inna jej płyta zawierała w sobie coś, co można było nazwać przebojem. Utwór który bezczelnie zdobywał listy przebojów, by potem wrócić grzecznie na album i wyciągając go znowu na sam szczyt. No bo patrzcie jak nie wierzycie: debiut – Wuthering Heighs, Lionheart – Wow, Never for Ever – Babooshka, Army Dreamers, Hounds of Love – prawie wszystko, The Sensual World - This Woman's Work, tytułowy, Gilmour gościnnie, The Red Shoes – płyta słaba ogólnie, ale nawet na niej była Rubberband Girl, Aerial – King of the Mountain, 50 Words for Snow – bez hiciorów, ale Kate wróciła po 6 latach, więc i tak wszyscy moczyli majtki.
Z The Dreaming to nawet nie chodziło o to, że Kate się nie udało napisać nic takiego. Po prostu jak ktoś jej delikatnie dał do zrozumienia: „Ale Kasiu kochana, na tej płycie nic nie nadaje się na singiel” ona wtedy odpowiadała „Wiem o tym. Nie napisałam nic takiego”. Zapewne to było powodem tego, że EMI po przesłuchaniu materiału było o tak (wersja obrazkowa |..| <---tak blisko!) blisko zablokowania wypuszczenia The Dreaming na rynek. No bo jak to tak? Najpierw dajesz na przeboje, pieniądze i sławę, a teraz przychodzisz z czymś takim? Na szczęście znalazł się ktoś ważny, kto uwielbiał Kate i dał w twarz wszystkim niedowiarkom a album został wydany. Pewnie teraz liczycie, że miał rację i rynek zachwycił się i wszyscy popędzili do Dobrych Sklepów Muzycznych. No właśnie tak jakby nie. The Dreaming okazała się ogromna klęską komercyjną. Sprzedało się 60 tysięcy egzemplarzy. A na ten przykład debiut pozamiatał i sprzedał się w ponadmilionowym nakładzie. Dobra, koniec cyferek i liczb. Gadaj lepiej co tam z muzyką. Ok, już gadam.

Muzycznie ten album jest... ciekawy. Utwory składają się z dziesiątek warstw (i dlatego można tą płytę uznać za koszmar producentów i inżynierów dźwięku), ciężko uchwycić się jakiejś przystępnej melodii, bo tak naprawdę wiele ich tu nie ma. Perkusja/bębny/coś innego w co się wali prawie w żadnej kompozycji nie brzmi „normalnie”. Sama Kate gimnastykuje się głosowa jak chyba na żadnym innym wcześniejszym albumie. Wystarczy w tej kwestii wspomnieć, że do jednego z utworów objadła się czekolady, żeby zanieczyścić swój głos poprzez zwiększenie produkcji flegmy (urocze 10/10). Przy okazji Kasia lubi się na tej płycie drzeć, krzyczeć i ogólnie przerażać. Fantastyczna zabawa, polecam.
Wrócę jeszcze do tego, co zostało wystawione jako single promujące album. W UK ukazały się trzy: Sat in Your Lap, tytułowy oraz There Goes a Tenner. I jedynie ten pierwszy otarł się o pierwszą 10 na listach. Reszta okazała się totalnymi niewypałami zaliczając najgorsze miejsca ze wszystkich singli w historii wydanych przez Kate Bush. Trzeba mieć talent, nie? I to wcale nie chodzi o to, że te utwory są słabe. Wręcz przeciwnie, są naprawdę dobre. A There Goes A Tenner to absolutna czołówka Kate w mojej opinii. Tyle że kompozycje te są wybitnie niechwytliwe i niekomercyjne. A The Dreaming jest wręcz nie do wytrzymania dla typowego zjadacza singli z tamtego okresu (przypominam, początek lat 80.). Prawda, KB to wirtuozka i ekscentryczka, ale czemu nie postawiła na utwory ciut bardziej przebojowe i easier-listening? No bo znalazły by się tu takie. Żeby daleko nie szukać - Pull out the Pin to przyjemny popowy utwór z uroczą melodią (chociaż temat już niezbyt przyjemny, bo o wietnamskich żołnierzach – tych Złych) a Suspended in Gaffa (wyszło na singlu na rynku holenderskim, przyznaję) to na swój sposób skoczny i w miarę wpisujący się w schemat zwrotka-refren-zwrotka-refren-ósemka-outro utwór. A może i dobrze że Kate przestrzeliła się z singlami. Jakby ta płyta stała by się bardziej popularna to nawet na siłę nie dałbym rady przepchnąć jej na swoim blogasku.

Często w przypadku niektórych płyt używa się sformułowań, że „album jest odzwierciedleniem uczuć, które targały artystą podczas nagrywania materiału” albo „przeżycia życiowe odcisnęły piętno na płycie tego wykonawcy”. I trzeba przyznać, że z pierwszych 4 longplayów Kate The Dreaming najszybciej można określić, używając któregoś z wyżej wymienionych frazesów. Ot, na przykład Sat in Your Lap jest o twórczej frustracji a w Get Out Of My House, jak łatwo zgadnąć – o ciężarze sławy i o nieuniknionej utracie części prywatności. Z tych powodów album staje się jeszcze bardziej trudny w odbiorze dla okazyjnego słuchacza. Pani Bush nie ma tutaj litości i przeskakuje z emocji do emocji. Trzeba bez kozery przyznać, że rzeczy które się dzieją w obrębie zaledwie jednego utworu starczyłyby – znowu frazes – na rozdzielenie z 3 innych płyt. W tej kategorii zdecydowanie najwyżej postawiłbym zamykający album Get Out of My House. Obok histerycznego wręcz wokalu Kate znalazło się miejsce na spokojniejsze fragmenty a także...dla odgłosów, które zwykł wydawać osioł, który wypatrzył na pastwisku dorodną ośliczkę. Doprawdy – dziwny to album.

Bardzo możliwe, że gdzieś tam wyżej wspominałem, że The Dreaming to płyta długo dojrzewająca (a jak nie, to robię to teraz). A dowód tego stwierdzenia przytoczę bardzo fascynującą historię. A mianowicie mając za sobą kilkaset przesłuchań utworów z tej płyty dopiero przy pisaniu tej recenzji absolutnie i beznadziejnie pokochałem Houdini. Utwór ma za sobą naprawdę imponującą historię a dodatkowo w aranżacji Kate jest naprawdę cudowny. Plus małe ciary to pewnym krótkim momencie. No ogólnie polecam.
Za to dodam, dla równowagi, że totalnie nie może mi podejść tytułowy. Co tam podejść, nawet nie pamiętam jak leci. A przecież on jest taki fajny, no naprawdę nie wiem o co mi z tym chodzi.

Przygotowując się do pisania zrobiłem sobie atmosferę i położyłem na biurku The Dreaming w winylowej wersji (och, jakie to pretensjonalne) i otworzyłem biografię Kate (info na końcu). I koniecznie, obowiązkowo, muszę wspomnieć i oddać skromny hołd cudownego zdjęciu, które zdobi okładkę płyty. No panie, takiego piękna to ja dawno nie widziałem. Pamiętam, że posiadanie tej płyty z tego powodu, było moim takim małym marzeniem. No i mam i jestem całkiem ukontentowany z tego powodu.

Staropolskim zwyczajem na końcu może napiszę dla kogo ta płyta jest. Przede wszystkim dla ludzi, którzy lubią albumy, które trzeba odkrywać a nie że raz przesłucha i już może tyrady pisać. The Dreaming odsłania się przed słuchaczem stopniowo i wydaje się być nieskończonym rogiem obfitości dźwięków, hałasów i wrzasków. Część zainteresuje też fakt, że kilka pomysłów z Hounds of Love (wszyscy kochają) miało swój początek właśnie na opisywanym albumie. Dodatkowo, to pierwszy album Kate, kiedy ukazuje ona w pełni swoje oblicze. Nie bawi się już w przyjemne i zwiewne kompozycje, ale proponuje co fabryka dała i co mroczne meandry jej umysłu były w stanie wyprodukować. Z tego też powodu jest to naprawdę szalenie ciekawa płyta. I chyba nikogo nie zdziwi, że zdecydowanie najlepsza ze wszystkiego, co opisywałem w tym miejscu. Najmniej komercyjna Kate Bush ever – polecam.

PS: różne ciekawe rzeczy, które przytaczałem rzecz jasna nie pochodzą ode mnie. Posiłkowałem się bardzo solidną biografią Kate pod polskim tytułem „Zmysłowy Świat Kate Bush” autorstwa Greame Thomsona. Dla fanów wydawnictwo warte uwagi. Są ciekawostki, są supcio zdjęcia, są historie z życia wzięte. Również polecam na 102.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz