środa, 9 listopada 2016

Recenzja: Gwen Stefani - This Is What the Truth Feels Like


Gwen to Gwen. Uwielbiam ją z zespołem - mimo, że No Doubt zdaje się, totalnie się ostatnimi czasy pogubili. Jej solowe oblicze właściwie też lubię. Jasne, czasami wędruje ona totalnie - TOTALNIE - nie w moje rejony, ale jest kilka rzeczy w jej dyskografii, które z niezrozumiałych przyczyn uwielbiam i mam je na mojej krótkiej liście kobiałek na Spotify. Bardzo się zdziwiłem, że jakimś cudem udało mi się przegapić jej kolejną płytę, czyli This Is What the Truth Feels Like.

Tego rodzaju muzyka ma to do siebie, że jest ogólnie dość grząskim gruntem. Z jednej strony zdarza się jakiś całkiem olśniewający i komercyjny pop, bezczelnie nastawiony na hahahahahajs (np. Lana del Rey i jej debiut - ten drugi). Z drugiej strony rynek zalewany jest hektolitrami bardzo komercyjnego i bardzo wkurzającego popu - patrz: to co leci na RMFach czy kurde Eskach.

Nowa Gwen siedzi mniej więcej po środku. Z jednej strony większość płyty bardzo przyjemnie wchodzi, kilka refrenów jest naprawdę przyjemnych - z drugiej, jest tu parę minut muzyki za którą się wstydzę i smutno mi, że musiałem (czy tam chciałem) jej słuchać.Niemniej największą zaletą This Is What the Truth Feels Like jest nadal dobry i nadal charakterystyczny wokal Gwen Stefani. Nie wiem ile tam jest łatania a ile prawdziwych zgłosek, ale muszę przyznać, że na moje ucho całkiem nieźle i naturalnie się tego słucha.

Jeśli jacyś fani No Doubt liczyli, że na tej płycie znajdzie coś w tamtym klimacie to niestety zawiodą się tak samo mocno jak fani solowej Gwen, którzy zawsze się ślinią do The Sweet Escape czy What Are You Waiting For? Ci pierwsi najpewniej nie usłyszą tu ani pół gitary czy w ogóle żywych instrumentów - ci drudzy muszą się pogodzić z faktem, że tak jak nie wchodzi się do tej samej rzeki, tak samo nie pisze się dwa razy popu zahaczającego o wyśmienitość.

Co do innych wartych wspomnienia rzeczy to wypada napisać, że idealnie wpisuje się w aktualne trendy. Żaden (powtarzam, żodyn!) kawałek nie przekracza nudnych 4 minut. Przeważają singlowe 3 i pół minuty. Mimo mojej przychylności i ogólnej pobłażliwości takie rzeczy jak Naughty czy Red Flag mogłyby wpaść do otchłani razem z Balrogiem. No, po prostu nie. No i nie ma co się oszukiwać - jest tu też parę wiader (ilość porównywalna z tapetą, którą musi na siebie wrzucić Gwen żeby wyglądać tak, jak za czasów Don't Speak) banału, który w żadnym stopniu nie wyróżnia tej płyty.

Na szczęście jest tu troszeczkę fajnych rzeczy, jak na ten przykład Misery czy Truth. Inne rzeczy też brzmią nieźle. Serio, mogło być gorzej.

7 komentarzy:

  1. Czasy Sweet Escape baaaardzo w porządku były. W sumie No Doubt jest przereklamowane więc Gwen dużo nie straciła. Te kawałki brzmią nijako.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem czy przereklamowane? Ludzie właściwie znają tylko z dwa kawałki (wiadomy i It's My Life - oba roxują że hej)a reszta jest średnio popularna bym powiedział.

      Usuń
    2. W sumie nie znam dużo więcej niż dwie płyty i obydwie mi się podobały, ale fejm nie odzwierciedla poziomu zespołu. Tym bardziej props za Gwen. W sumie to taka Blondie (Debbie Harry) naszych czasów.

      Usuń
  2. A sorki bo dłuższym przesłuchu takie 'Truth' rox np.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsze słyszę o tej Pani. Warto się zainteresować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. IMO warto, ale ogólnie bardziej bym proponował najpierw posprawdzać największe przeboje, bo całe płyty średnio trzymają poziom.

      Usuń