Już przy recenzji
płyty Katie skargi płynęły wzburzonym nurtem, skrzynka pękała w
szwach. No bo jak to tak można, taka znana kobiałka i na tym super
niszowym blogu? Ale co tam – znowu będzie
kontrowersyjnie – mam ochotę w końcu popisać o czymś co mocno i
bezgranicznie uwielbiam. Także panie, panowie, obywatele drugiego
sortu – Kate Bush we własnej osobie.
No i
dobra. Z czym się ludziom kojarzy Kate Bush? Z Babuszką! - powiedzą
złotoprzebojowe elementy. Nie! - zakrzykną fani Petera Gabriela –
z Don't Give Up! Ci tak trochę bardziej ogarnięci pewnie subtelnie
dodadzą że to przecież ta od Wow albo Wuthering Heights. A ci
najbardziej ogarnięci zapewne skwitują ten cały raban słowami:
„Japa plebsie, przecież Kate Bush nagrała Hounds of Love, każdy
na Rate Your Music wam to powie”. Wszystko to prawda – ale czy
ktoś wspomni o The Dreaming? No pewnie nikt. Także na mojego
blogaska propozycja jak się patrzy.
Na tej
płycie jest wszystko chyba. Wielowarstwowe aranżacje, Fairlighty,
osły, blachy zamiast perkusji, trochę mroku, trochę humoru,
potężne ilości pozornego chaosu i inne takie cuda na kiju. A
jednak czegoś tu zabrakło. Tak jest – nie ma tu ani jednego
przeboju. Ani jednego, totalnie, nawet połowy. Sięgam pamięcią we
wszystkie kierunki jej dyskografii i z całą pewnością mogę rzec
– tego jeszcze nie grali. Każda inna jej płyta zawierała w sobie
coś, co można było nazwać przebojem. Utwór który bezczelnie
zdobywał listy przebojów, by potem wrócić grzecznie na album i
wyciągając go znowu na sam szczyt. No bo patrzcie jak nie
wierzycie: debiut – Wuthering Heighs, Lionheart – Wow, Never for
Ever – Babooshka, Army Dreamers, Hounds of Love – prawie
wszystko, The Sensual World - This Woman's Work, tytułowy, Gilmour
gościnnie, The Red Shoes – płyta słaba ogólnie, ale nawet na
niej była Rubberband Girl, Aerial – King of the Mountain, 50 Words
for Snow – bez hiciorów, ale Kate wróciła po 6 latach, więc i
tak wszyscy moczyli majtki.
Z
The Dreaming to nawet nie chodziło o to, że Kate się nie udało
napisać nic takiego. Po prostu jak ktoś jej delikatnie dał do
zrozumienia: „Ale Kasiu kochana, na tej płycie nic nie nadaje się
na singiel” ona wtedy odpowiadała „Wiem o tym. Nie napisałam
nic takiego”. Zapewne to było powodem tego, że EMI po
przesłuchaniu materiału było o tak (wersja obrazkowa |..| <---tak
blisko!) blisko zablokowania wypuszczenia The Dreaming na rynek. No
bo jak to tak? Najpierw dajesz na przeboje, pieniądze i sławę, a
teraz przychodzisz z czymś takim? Na szczęście znalazł się ktoś
ważny, kto uwielbiał Kate i dał w twarz wszystkim niedowiarkom a
album został wydany. Pewnie teraz liczycie, że miał rację i rynek
zachwycił się i wszyscy popędzili do Dobrych Sklepów Muzycznych.
No właśnie tak jakby nie. The Dreaming okazała się ogromna klęską
komercyjną. Sprzedało się 60 tysięcy egzemplarzy. A na ten
przykład debiut pozamiatał i sprzedał się w ponadmilionowym
nakładzie. Dobra, koniec cyferek i liczb. Gadaj lepiej co tam z
muzyką. Ok, już gadam.
Muzycznie
ten album jest... ciekawy. Utwory składają się z dziesiątek
warstw (i dlatego można tą płytę uznać za koszmar producentów i
inżynierów dźwięku), ciężko uchwycić się jakiejś przystępnej
melodii, bo tak naprawdę wiele ich tu nie ma. Perkusja/bębny/coś
innego w co się wali prawie w żadnej kompozycji nie brzmi
„normalnie”. Sama Kate gimnastykuje się głosowa jak chyba na
żadnym innym wcześniejszym albumie. Wystarczy w tej kwestii
wspomnieć, że do jednego z utworów objadła się czekolady, żeby
zanieczyścić swój głos poprzez zwiększenie produkcji flegmy
(urocze 10/10). Przy okazji Kasia lubi się na tej płycie drzeć,
krzyczeć i ogólnie przerażać. Fantastyczna zabawa, polecam.
Wrócę
jeszcze do tego, co zostało wystawione jako single promujące album.
W UK ukazały się trzy: Sat in Your Lap, tytułowy oraz There
Goes a Tenner. I jedynie ten pierwszy otarł się
o pierwszą 10 na listach. Reszta okazała się totalnymi niewypałami
zaliczając najgorsze miejsca ze wszystkich singli w historii
wydanych przez Kate Bush. Trzeba mieć talent, nie? I to wcale nie
chodzi o to, że te utwory są słabe. Wręcz przeciwnie, są
naprawdę dobre. A There Goes A Tenner to absolutna czołówka Kate w
mojej opinii. Tyle że kompozycje te są wybitnie niechwytliwe i
niekomercyjne. A The Dreaming jest wręcz nie do wytrzymania dla
typowego zjadacza singli z tamtego okresu (przypominam, początek lat
80.). Prawda, KB to wirtuozka i ekscentryczka, ale czemu nie
postawiła na utwory ciut bardziej przebojowe i easier-listening? No
bo znalazły by się tu takie. Żeby daleko nie szukać - Pull out
the Pin to przyjemny popowy utwór z uroczą melodią (chociaż temat
już niezbyt przyjemny, bo o wietnamskich żołnierzach – tych
Złych) a Suspended in Gaffa (wyszło na singlu na rynku
holenderskim, przyznaję) to na swój sposób skoczny i w miarę
wpisujący się w schemat zwrotka-refren-zwrotka-refren-ósemka-outro
utwór. A może i dobrze że Kate przestrzeliła się z singlami.
Jakby ta płyta stała by się bardziej popularna to nawet na siłę
nie dałbym rady przepchnąć jej na swoim blogasku.
Często
w przypadku niektórych płyt używa się sformułowań, że „album
jest odzwierciedleniem uczuć, które targały artystą podczas
nagrywania materiału” albo „przeżycia życiowe odcisnęły
piętno na płycie tego wykonawcy”. I trzeba przyznać, że z
pierwszych 4 longplayów Kate The Dreaming najszybciej można
określić, używając któregoś z wyżej wymienionych frazesów.
Ot, na przykład Sat in Your Lap jest o twórczej frustracji a w Get
Out Of My House, jak łatwo zgadnąć – o ciężarze sławy i o
nieuniknionej utracie części prywatności. Z tych powodów album
staje się jeszcze bardziej trudny w odbiorze dla okazyjnego
słuchacza. Pani Bush nie ma tutaj litości i przeskakuje z emocji do
emocji. Trzeba bez kozery przyznać, że rzeczy które się dzieją w
obrębie zaledwie jednego utworu starczyłyby – znowu frazes – na
rozdzielenie z 3 innych płyt. W tej kategorii zdecydowanie najwyżej
postawiłbym zamykający album Get Out of My House. Obok
histerycznego wręcz wokalu Kate znalazło się miejsce na
spokojniejsze fragmenty a także...dla odgłosów, które zwykł
wydawać osioł, który wypatrzył na pastwisku dorodną ośliczkę.
Doprawdy – dziwny to album.
Bardzo
możliwe, że gdzieś tam wyżej wspominałem, że The Dreaming to
płyta długo dojrzewająca (a jak nie, to robię to teraz). A dowód
tego stwierdzenia przytoczę bardzo fascynującą historię. A
mianowicie mając za sobą kilkaset przesłuchań utworów z tej
płyty dopiero przy pisaniu tej recenzji absolutnie i beznadziejnie
pokochałem Houdini. Utwór ma za sobą naprawdę imponującą
historię a dodatkowo w aranżacji Kate jest naprawdę cudowny. Plus
małe ciary to pewnym krótkim momencie. No ogólnie polecam.
Za to
dodam, dla równowagi, że totalnie nie może mi podejść tytułowy.
Co tam podejść, nawet nie pamiętam jak leci. A przecież on jest
taki fajny, no naprawdę nie wiem o co mi z tym chodzi.
Przygotowując
się do pisania zrobiłem sobie atmosferę i położyłem na biurku
The Dreaming w winylowej wersji (och, jakie to pretensjonalne) i
otworzyłem biografię Kate (info na końcu). I koniecznie,
obowiązkowo, muszę wspomnieć i oddać skromny hołd cudownego
zdjęciu, które zdobi okładkę płyty. No panie, takiego piękna to
ja dawno nie widziałem. Pamiętam, że posiadanie tej płyty z tego
powodu, było moim takim małym marzeniem. No i mam i jestem całkiem
ukontentowany z tego powodu.
Staropolskim
zwyczajem na końcu może napiszę dla kogo ta płyta jest. Przede
wszystkim dla ludzi, którzy lubią albumy, które trzeba odkrywać a
nie że raz przesłucha i już może tyrady pisać. The Dreaming
odsłania się przed słuchaczem stopniowo i wydaje się być
nieskończonym rogiem obfitości dźwięków, hałasów i wrzasków.
Część zainteresuje też fakt, że kilka pomysłów z Hounds of
Love (wszyscy kochają) miało swój początek właśnie na
opisywanym albumie. Dodatkowo, to pierwszy album Kate, kiedy ukazuje
ona w pełni swoje oblicze. Nie bawi się już w przyjemne i zwiewne
kompozycje, ale proponuje co fabryka dała i co mroczne meandry jej
umysłu były w stanie wyprodukować. Z tego też powodu jest to
naprawdę szalenie ciekawa płyta. I chyba nikogo nie zdziwi, że
zdecydowanie najlepsza ze wszystkiego, co opisywałem w tym miejscu.
Najmniej komercyjna Kate Bush ever – polecam.
PS:
różne ciekawe rzeczy, które przytaczałem rzecz jasna nie pochodzą
ode mnie. Posiłkowałem się bardzo solidną biografią Kate pod
polskim tytułem „Zmysłowy Świat Kate Bush” autorstwa Greame
Thomsona. Dla fanów wydawnictwo warte uwagi. Są ciekawostki, są
supcio zdjęcia, są historie z życia wzięte. Również polecam na
102.