wtorek, 27 września 2016

Recenzja: Katie Melua - Ketevan

Wpis super archiwalny, bo sprzed 3 lat prawie. Znalazłem na końcach internetu, przeczytałem i doszedłem do wniosku, że praktycznie z całością się zgadzam. Wychodzi na to, że ta płyta rzeczywiście jest dobra. Idealna przystawka przed nową płytą Katie, która wychodzi już za chwilę już za momencik. 






Po ostatniej dość bolesnej wpadce z Secret Symphony naprawdę bardzo mocno trzymałem kciuki za powodzenie kolejnego albumu. Wiecie, kwestia osobista.
Zły Marillion mogę przeżyć, politykę Queen mogę przeżyć, ale sucharka od pani Melua już nie za bardzo. Wprawdzie na SS był jakiś pomysł (orkiestra), ale bardzo przeciętnie to wyszło. Wracam do może 3,4 utworów z tej płyty. I to do tych lżejszych, bo te niby hajlajty okazały się bardzo łatwo wypadającymi i bezbarwnymi kawałkami. Ale dobra, koniec tych płaczów. Czas na danie główne.

Pierwsze co rzuca się w oczy - dosłownie - to okładka nowej płyty. Chyba najlepsza ze wszystkich. Pomijając fakt, że Kasia ma tutaj proste włosy (:__:) to wszystko jest bardzo udane. I tło (ręcznie malowane zdaje się) i kompozycja i to że idealnie odzwierciedla zawartość płyty. Wystarczy na razie powiedzieć, że idealnie pasuje do najlepszej kompozycji na płycie. Ale o tym ciut dalej będzie.

Zacznijmy, jak to zazwyczaj się robi, czyli od początku. Pierwszym numerem na płycie jest napisany przez Mike'a Batta utwór Never Felt Less Like Dancing. Powiem szczerze - nigdy nie byłem przekonany do niego, jako do kompozytora. Niestety, dość często na poprzednich płytach wyręczał Kasię i wychodziło to co najwyżej nieźle. A na najnowszej płycie jest aż 6 kompozycji do których przyłożył rękę. Obawiałem się trochę tego, ale nadzieja ponoć matką głupich, więc wypadało się jej kurczowo trzymać.
Całe szczęście otwieracz to piękny kawałek muzyki. Bardzo oszczędna aranżacja - tylko bas i pianino przez większość utworu. Dodatkowo to tutaj Katie najcudowniej zaśpiewała. Całość sprawia wrażenie bardzo osobistej kompozycji. Bardzo ładny tekst został tu popełniony. Niezbyt wymyślne słowa, ale trafiający prosto w serce i momentami ciarogenne ("never felt more like weeping"). Cudowny otwieracz, ni mniej ni więcej.
Kolejny utwór na płycie to Sailing Ships From Heaven. Mógłbym zachować się chociaż trochę powściągliwie, ale co się będę pierniczył w tańcu - to jest najlepszy utwór na płycie i absolutnie jeden z najlepszych numerów Kasi EVER. Wybitny klimat, melodia i wokal. Nie jestem pewny, ale tekst traktuje o czymś głębszym niż się wstępnie wydaje. Muszę to sobie ogarnąć, bo mam wrażenie, że mogę ten kawałek pokochać jeszcze bardziej. Jak wspominałem na początku - okładka płyty i ten utwór to dla mnie idealne uzupełnienie. Całość uzupełniają kunsztowne klawisze i nadająca charakteru całości orkiestra. Szczerze mówiąc chyba nikt w internetach (RYM and shit) nie docenia tego utworu tak jak ja. Chędożyć ich, nie znają się.
No i znowu ten Batt. Ten facet chyba jest w życiowej formie kompozytorskiej.

Dobrze, na razie po dwóch kawałkach jest bardzo dobrze, z tendencją do cudownie. Kto ciekawy jak sprawa ma się dalej?

Czas na singiel. Love Is A Silent Thief to bardzo wolno płynąca kompozycja. Przynajmniej przez pierwsze kilkanaście sekund. Potem Kasia jedzie z koksem jak zawodowy koksownik. Tempo wzrasta, muzycznie zaczyna się dziać tyle, że ojacie a Katie prowadzi to wszystko swoim wokalem jako i powinno się to poprowadzić. Sam tekst jest - niespodzianka! - o miłości. Jakimś cudem nikt tu nie popada w banał, niektóre stwierdzenia są wyjątkowo oryginalne, jednak nie przekombinowane. Nawet mam kilka ulubionych ("Love is a parasite" i "Love is a language/Without an alphabet"). O, i jeszcze warto wspomnieć o dwu rzeczach - to pierwszy utwór na płycie w którym przy pisaniu udzieliła się sama Kasia oraz trzeba zaznaczyć że bardzo warto obejrzeć teledysk. Bardzo interesujący. Bardzo. Coś za dużo bardzo. Bardzo.
Dalej mamy kawałek nie do końca w stylu tej pani. To taki lekki erotyk IMO. To nie znaczy, że zły czy coś. Wprost przeciwnie. Nie jest to utwór o którym ktoś powie, że jest najlepszy na płycie. Nikt też nie powie że jest najgorszy. Taka grzałka, która zmienia trochę klimat na płycie. Osobiście bardzo często sobie puszczam, bo bardzo przyjemnie się go słucha jako coś wyrwane z całości. Każdy instrument jest na swoim miejscu, przez co całość zdecydowanie może porwać a Kasia tu mruczy totalnie uroczo - jest taki moment pod koniec kiedy gitara przygrywa coś na styl riffu a Katie uzupełnia luki w tym swoją mruczanką - totalnie warto poznać. Bardzo lubię tutejszą ósemkę. Ktoś z internetów słusznie zauważył że klimatem przypomina ona twórczość panny Lany (nawet maniera jest podobna). I rzeczywiście - jakby ten fragment wyciągnąć i wstawić do któregoś z lepszych utworów wyżej wspomnianej śpiewaczki to mało kto by się zorientował.
Środek płyty to lekka obniżka formy. Oczywiście nadal jest ładnie i słodko - wystarczy rzec, że The Love I'm Frightened Of na poprzedniej płycie to byłaby jedna z 3 najlepszych kompozycji. Natomiast Where Does The Ocean Go? to przyzwoity i potrafiący oczarować, ale nadal lekki banał. Zwłaszcza zwrotki. Bo refren to jednak ta lepsza część utworu. Ładna melodia, dość ciekawy klimat - tego nie można tej kompozycji odmówić. Jednak obawiam się że przypadkowy słuchać określi ją jako straszne nudy. Ja osobiście lubię, chociaż nie szaleję ze szczęścia.
Kolejny utwór na płycie to Idiot School. Pierwsze co wpada w ucho to bardzo monotonny podkład. Jednak coś innego w bardzo dobrym stylu wyróżnia ten utwór. No oczywiście że tekst. Lekko prześmiewczy, humorystyczny i przerysowany a przy tym niesamowicie wpadający w ucho. I tu mały konkurs. Co Katie miała na myśli w nieukończonej frazie ("You gave all your loving to me/I gave you a kick in the...)? Zwycięzca może się kopnąć w wybrane miejsce.
O, a teraz czas na bardzo superaśny kawałek. Mad, Mad Men darzę miłością znaczną. Bo jak tu nie kochać kawałka z tak niesamowicie sympatycznymi chórkami? Zresztą cały kawałek jest prowadzony w niezwykle radosnym klimacie. Instrumenty roxują i robią świetną robotę. I w końcu mamy tutaj bardzo jasny i inspirujący przekaz – "każdy może zmienić świat". No przecież!
Dobra, jak wcześniejsze kawałki mogły być dla niektórych (większości) nudne to jeszcze nie słyszeliście Chase Me. Kompozycja prowadzona w bardzo leniwym tempie. Słuchając pierwszej minuty można już w zasadzie mieć pojęcie o całej kompozycji. Nic tu nie zaskakuje, nic nie wywołuje większych emocji. Ot, całkiem przyjemny, ale przelatujący gdzieś w tle kawałek. Chyba najsłabszy na płycie. Mimo to warto się wsłuchać chociaż przez chwilę w tło muzyczne kawałka. Można docenić, bo zaiste powiadam muzyka tutaj jest dobra.
I pomyśleć że na Secret Symphony najsłabszy kawałek na płycie był fatalny, a tutaj najsłabszy kawałek jest w zasadzie najmniej fajny.
Kolejny utwór jest uroczy. Po prostu. I Never Fall to subtelne klawisze – duch Marillion się unosi – i niemniej subtelny wokal. Ogólnie mówiąc mamy do czynienia ze Standardową Piosenką o Miłości wg Kasi. Jest melancholijnie, jest przyjemnie, jest w porządku. W związku z długością/krótkością tego utworu można powiedzieć że mamy do czynienia ze wstępem do ostatniej kompozycji na płycie.
Pierwszy singiel, kawałek który dał mi nadzieję że to będzie dobra płyta. I Will Be There to Stuprocentowa Kasia, nie siląca się na nie wiadomo co. Jest orkiestra, która tak paskudnie zdominowała poprzednią płytę. Jednak tutaj robi bardzo ładne tło i przestrzeń. Nic wielkiego, ale bardzo uprzyjemnia wrażenia ogólne. Dodajmy do tego gitarowe smaczki oraz piękny tekst i mamy przepis na singla (który przepycha się w ogonie LP3, phi!). Solidne zakończenie bardzo dobrej płyty.


Czas na podsumowania. W zasadzie powinienem skrócić to co napisałem wyżej i dodać jeszcze więcej słów takich jak "bardziej" "lepiej" "cudownie" "przepięknie" "bajecznie" i tak dalej i tym podobne. Ale już nie będę taki, bo jeszcze ktoś puści pawia od tej słodyczy.
Płyta jest bardzo dobra. Jako że fanatyzm ma swoje prawa to nawet napiszę, że to mocny kandydat do najlepszej płyty Katie EVER. No serio. Masa oryginalnych pomysłów, złamana monotonia. Kasia nadal pokazuje że potrafi zaskoczyć. Gdy trzeba pokazuje pazurki a gdy trzeba to nieźle buja. A to wszystko okraszone tym wielbionym przeze mnie wokalem i melancholią. 


Dodam jeszcze jako Oberst z teraźniejszości, że na chwilę obecną ta płyta Kasi jest moją ulubioną. Woda w <jakaś rzeka w Gruzji, nie wiem, nie znam się> płynie i płynie a ja nadal często wracam do Love Is A Silent Thief czy Never Felt Less Like Dancing.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz