niedziela, 18 września 2016

Recenzja: Sophie Ellis-Bextor - Familia


 Poprzednia płyta tej pani wg mojej skromnej osoby była ciekawa. Racja, nowy styl nie do końca podszedł jej elektropopowym fanom (pewnie dlatego później wyszła edycja z remixami) a i niewielu przybyło nowych słuchaczy, bo na Wanderlust ani nie było hitów, ani promocja nie była jakaś hojna. Ja się na szczęście zainteresowałem i poprzednią płytę pani Sophie nawet polubiłem i nawet czasem wracam (Love is a Camera biczes!)

Na płycie pod całkiem swojskim tytułem Familia piosenkarka wydaje się kontynuować to co zrobiła poprzednio. Przy czym dorzucono tu trochę więcej przebojowości i tego, co uczyniło SE-B popularną w pewnych kręgach. Z jednej strony jest do bólu urocze i mocno przaśne Crystallise, z drugiej - przebojowe i przywodzące na myśl Morderstwo na Dansparkiecie Come With Us. Klimat zmienia się na tyle często, że płyta wydaje się być bez przestojów czy jakichś wielkich smętków. Oczywiście jest trochę Sera i zapchajdziur, ale c'mon - od tego typu wykonawców nikt nie będzie żądał diablo wyrównanych i olśniewających płyt. Album został stworzony żeby się dobrze bawić - i ani na chwilę nie wychodzi ze swojej roli.

Familia słuchana po raz pierwszy sprawia wrażenie prostszej i podszytej tańszą chwytliwością niż miało to miejsce na Wanderlust. Tam kompozycje były bardziej zaskakujące i ogólnie jakieś takie bardziej wielopłaszczyznowe. Na nowej płycie jakieś pół minuty wystarczy żeby zdać sobie sprawę jak najpewniej będzie brzmiała reszta. Nie jest to może grzech śmiertelny, ale zawsze się robi cieplej na serduszku, kiedy utwór zaskakuje jakimś fajnym przejściem czy outro.

Recenzja jest trochę ogólnikowo, więc nic jej tak nie uściśli jak wypisanie kawałków, które robią tu robotę. Przede wszystkim postawiłbym na Come With Us. Jest to rzecz, jakiej zabrakło na Wanderlust a przypomina ona tą najskoczniejszą przeszłość Sophie. Otwieracz - czyli Wild Forever - też podoba mi się coraz bardziej. Fajnie też prezentuje się zamykacz Don't Shy Away, pokazując że końcówka albumu nie musi być już rozpaczliwym upychaniem materiału do wymarzonych 40 paru minut.

Sophie Ellis - Bextor idealnego popu tutaj nie odkryła, ale przyzwoity poziom i ogólny brak większych wpadek sprawia, że warto dać temu albumowi szansę. Zwłaszcza jeśli znasz Wanderlust oraz wcześniejsze oblicze tej pani i oba wcielania szanujesz.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz