środa, 10 października 2018

Recenzja: Infections Of A Different Kind (Step 1) [EP]


No i bęc – Aurora (czy też AURORA lol) wróciła z nowym materiałem. Przy czym nie jest to pełnokrwisty album, ale trwająca ledwo ponad pół godziny EPka. Czy udało się utrzymać bardzo przyjemny, klimatyczny i przebojowy poziom z debiutu o nieznośnie długiej nazwie?

Utwór, który kilka miesięcy zapowiadał Infections Of A Different Kind - Step 1 prawie w ogóle mi nie potrzedł. Dość banalny, przewidywalny i z refrenem totalnie z zada Queendom. No i ten subtelny jak Rewolucja Październikowa tekst o tym, że miłość, braterstwo i miejsce dla każdego. Wtedy też autentycznie zacząłem się martwić, że drugi krok Aurory w przemysł muzyczny może absolutnie nie spełnić pokładanych przeze mnie nadziei. Dopiero późniejsze fragmenty innych utworów z albumu pozwalały wierzyć, że jednak nie musi być tak średnio/słabo jak się obawiam. Drugim numerem, który ujżał światło dnia był uczciwy pop z intensywnym refrenem, czyli Forgotten Love. Rzecz wchodzi do głowy, na pewno oferuje znacznie więczej niż otwieracz. Później też jest całkiem nieźle. Gentle Earthquakes to zyskująca z każdym kolejnym odsłuchem ulepszona wersja poprzedniej kompozycji. Dużo się dzieje, backing-vocale brzmią soczyście i całkiem świeżo (nie kojarzę, żeby na pierwszej płycie Aurory było coś podobnego) i na tę chwilę jest to mój ścisły top płyty. Pierwszą połowę krążka (a właściwie "krążka", bo materiał jak na razie nie doczekał się wydania na fizycznym nośniku) zamyka prawie najdłuższy utwór tutaj, czyli All is Soft Inside. Jednocześnie jest to ostatnia intensywniejsza rzecz, którą można znaleźć na Infections Of A Different Kind. Nieźle, ale nie czyni to całości szlachetniejszym.
Druga połówka zaczyna się dużo spokojniej. It Happened Quiet chyba najmocniej w całego zaprezentowanego materiału przypomina mi wcześniejsze wynurzenia tej wokalistki. Coś między Home a Winter Bird. Przyznaje, że klimatycznie bardzo mi to odpowiada. Chociaż ten akurat utwór mimo swoich niewątpliwych zalet obnaża dość ograniczony wokal Aurory. Albo też jakiegoś takiego ubytku agresywności. Na moje ucho zabrakło tu pazura i gniewu w refrenie, który – gdy sobie nucę tę melodię – brzmi dużo bardziej intensywnie i z ciarami. Szkoda, że się w rzeczywistości nie udało.
 O, za to Churchyard brzmi w sam raz. A przy okazji na chwilę obecną jest to mój ulubiony numer z płyty. Dobry klimat, godne tempo, ślicznie brzmiący wokal. Uderzył mnie od razu, jak – na ten przykład – Murder Song z All My Demons... itd. Mniej więcej na taką Aurorę czekałem, dobra robota.
Potem jest jeszcze Soft Universe, który kilka miesięcy temu w pierwszych wersjach live nie brzmiał nawet w połowie tak dobrze jak w wersji studyjnej. Widać, że między pierwszymi prezentacjami a ostateczną wersją doszło do wielu dobrych zmian i wcielono w życie kilka niezłuch pomysłów. Nieźle.

Piosence, która dała tytuł całej epce przypadła rola zamykacza. Spokojnego, łagodnie zaśpiewanego i pozostawiającego słuchacza w subtelnym zawieszeniu. Coś jak Black Water Liliesz debiutu. A ostatnie dwie minuty ślicznie narastają i według mnie stanowią dwie prawie najlepsze minuty z całego albumu.

Kończąc, muszę wyrazić szczerą radość, że mimo nieutrzymania bardzo wysokiego poziomu poprzedniej płyty Infections Of A Different Kind - Step 1 jest spójnym, dającym wiele radości albumem do którego zdecydowanie często będę wracał, starając się odkryć coraz do nowe momenty. Całkiem dojrzała płyta tej nieletniej (ile ona ma już lat? 13?) Aurorze wyszła. Czekam na Step 2.



Klasyfikacja kawałeczków:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz