No i
bęc – Aurora (czy też AURORA lol) wróciła z nowym materiałem.
Przy czym nie jest to pełnokrwisty album, ale trwająca ledwo ponad
pół godziny EPka. Czy udało się utrzymać bardzo przyjemny,
klimatyczny i przebojowy poziom z debiutu o nieznośnie długiej
nazwie?
Utwór,
który kilka miesięcy zapowiadał Infections Of A Different Kind -
Step 1 prawie w ogóle mi nie potrzedł. Dość banalny,
przewidywalny i z refrenem totalnie z zada Queendom. No i ten
subtelny jak Rewolucja Październikowa tekst o tym, że miłość,
braterstwo i miejsce dla każdego. Wtedy też autentycznie zacząłem
się martwić, że drugi krok Aurory w przemysł muzyczny może
absolutnie nie spełnić pokładanych przeze mnie nadziei. Dopiero
późniejsze fragmenty innych utworów z albumu pozwalały wierzyć,
że jednak nie musi być tak średnio/słabo jak się obawiam. Drugim
numerem, który ujżał światło dnia był uczciwy pop z intensywnym
refrenem, czyli Forgotten Love. Rzecz wchodzi do głowy, na pewno
oferuje znacznie więczej niż otwieracz. Później też jest całkiem
nieźle. Gentle Earthquakes to zyskująca z każdym kolejnym
odsłuchem ulepszona wersja poprzedniej kompozycji. Dużo się
dzieje, backing-vocale brzmią soczyście i całkiem świeżo (nie
kojarzę, żeby na pierwszej płycie Aurory było coś podobnego) i
na tę chwilę jest to mój ścisły top płyty. Pierwszą połowę
krążka (a właściwie "krążka", bo materiał jak na
razie nie doczekał się wydania na fizycznym nośniku) zamyka prawie
najdłuższy utwór tutaj, czyli All is Soft Inside. Jednocześnie
jest to ostatnia intensywniejsza rzecz, którą można znaleźć na
Infections Of A Different Kind. Nieźle, ale nie czyni to całości
szlachetniejszym.
Druga połówka zaczyna się dużo spokojniej.
It Happened Quiet chyba najmocniej w całego zaprezentowanego
materiału przypomina mi wcześniejsze wynurzenia tej wokalistki. Coś
między Home a Winter Bird. Przyznaje, że klimatycznie bardzo mi to
odpowiada. Chociaż ten akurat utwór mimo swoich niewątpliwych
zalet obnaża dość ograniczony wokal Aurory. Albo też jakiegoś
takiego ubytku agresywności. Na moje ucho zabrakło tu pazura i
gniewu w refrenie, który – gdy sobie nucę tę melodię – brzmi
dużo bardziej intensywnie i z ciarami. Szkoda, że się w
rzeczywistości nie udało.
O, za
to Churchyard brzmi w sam raz. A przy okazji na chwilę obecną jest
to mój ulubiony numer z płyty. Dobry klimat, godne tempo, ślicznie
brzmiący wokal. Uderzył mnie od razu, jak – na ten przykład –
Murder Song z All My Demons... itd. Mniej więcej na taką Aurorę
czekałem, dobra robota.
Potem
jest jeszcze Soft Universe, który kilka miesięcy temu w pierwszych
wersjach live nie brzmiał nawet w połowie tak dobrze jak w wersji
studyjnej. Widać, że między pierwszymi prezentacjami a ostateczną
wersją doszło do wielu dobrych zmian i wcielono w życie kilka
niezłuch pomysłów. Nieźle.
Piosence,
która dała tytuł całej epce przypadła rola zamykacza.
Spokojnego, łagodnie zaśpiewanego i pozostawiającego słuchacza w
subtelnym zawieszeniu. Coś jak Black Water Liliesz debiutu. A
ostatnie dwie minuty ślicznie narastają i według mnie stanowią
dwie prawie najlepsze minuty z całego albumu.
Kończąc,
muszę wyrazić szczerą radość, że mimo nieutrzymania bardzo
wysokiego poziomu poprzedniej płyty Infections Of A Different Kind
- Step 1 jest spójnym, dającym wiele radości albumem do którego
zdecydowanie często będę wracał, starając się odkryć coraz do
nowe momenty. Całkiem dojrzała płyta tej nieletniej (ile ona ma
już lat? 13?) Aurorze wyszła. Czekam na Step 2.
Klasyfikacja
kawałeczków:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz